sobota, 26 grudnia 2009

Zmieniam...

Mój świat wiruje. To niepowtarzalne, to niedorzeczne, ale wiruje. To chore i nieodpowiedzialne. To infantylne (zaczynam nadużywać tego słowa). To śmieszne.
A tak bardzo mi dobrze z tą myślą.
Lekko, przyjemnie, choć frustrująco. Mam nadzieję, że kiedyś tu trafisz przez własną ciekawość...

Spójrz jak dziś pachnę znów!

W ostatnim roku zszarzałam
I bałam się
Migotających komór miasta
Stałam się cieniem własnych ambicji
Zostawiałam siebie pod kołdrą zimową
Wychodząc do pracy
Znikałam stając przed sobą samą
Przed nieswoim dziś lustrem

A dziś
Pachnę i lśnię
namiętnością
niepoznanych palców
zobacz
jaka jestem dzisiaj szczęśliwa

Wierzę w to

Nieobecne ciągle palce
Na mojej skórze malują
Tory
Po których
Jeden za drugim
Poruszy się
Wstyd

I nie będzie to ani nieśmiałe
Ani bezlitosne
Taka nasza mała
Nadzieja
Że odnajdziemy w tym
To bajkowe
Od zawsze nieobecne

Wkręt

Jego głos sprawia że moje palce drżą
A oczy lśnią
Jego skórą
Poddają się grawitacji miękkie kolana
Jak z poradnika dla nastolatek
Sprzedałam się cała
Dla dotyku którego nie znam ciągle
Dla chwili uniesień
Nowego oddechu na plecach
Sprzedałam się cała
Jemu
Dla niego

W labiryncie niedorzeczności...

W labiryncie niedorzeczności
Błądzę
Myślałam że
Wydawało mi się wszystko takie proste
I miałam rację
Wydawało mi się
Nie wejdę przez nos czy oczy
Do jego głowy
Nie wejdę
Nigdy nie weszłam

Czekając na Niego

Schładzam głowę pod kranem
Nie chcą odpłynąć od mnie
Myśli natrętne
Przeklęte
Święte

Wiesz
Jutro wykonamy taniec
Wśród nieznanych dotąd traw
Będzie i śmiech
I szept
Boję się łez

A dziś
Frustrująca cisza
Naga naprzeciw mnie siada
Ta cisza między jednym telefonem
A drugim
Przyjdź już
Unicestwijmy strach

Obiecaj

Obiecaj
Że ukażesz mnie za każdego papierosa
Że nie zranisz
Że nie będziesz lepszy niż sobie ciebie wyobrażam
Że nie pozwolisz mi
Zakochać się w tobie

Obiecaj
Że nie będziesz miał złych intencji
I że nie okażesz się księciem
Bo wiem
Że to nie będzie moja bajka

O Tobie

Marzę o nim
A marzenia te
Są na zmianę
Sprośne i przyzwoite

Myślę o nim
O myśli moje
Mają smak tęsknoty
Tak bym chciała
By okazał się dobrym dla mnie

I nie byłoby w tym nic złego
Gdyby nie kruchość tej sytuacji
To jak jedzenie cukrowej waty
W pochmurny dzień
Mogę go całego zjeść
Ale czy zdążę

sobota, 19 grudnia 2009

Changes.

Te zmiany chodziły za mną od kilku miesięcy. Już się cieszę na myśl, co mogę teraz zrobić. Sama. Samodzielnie. Nigdy się nie cofam.

Zmieniłeś moje sny

Słodko spałam
A sny moje miały smak malin
Zbieranych w gąszczu traw
Z ziemi
Tych najdojrzalszych
Najsłodszych

I byłeś w nich i ty i ja
I wszystko co sami
Potrafiliśmy stworzyć
Odrzuciliśmy to co znamy
Zmierzaliśmy w przód
Budując ściany naszych domów
Byłam pewna że filary są mocne
Że już stoją
Dziś nie ma ani ścian
Ani miejsca na dom

Słodko śpię
A sny moje mają smak imbiru
Rozgrzewają
I ciepła taka biegnę do przodu
Całkiem spontanicznie
Głośno stukam obcasami
To pewny chód
I już nie potrzebuję zapewnień od ciebie
Że nic złego się nie stanie
Nie wiesz nic o sobie
Więc nie możesz układać opowieści
O mnie i moim jutrze

Nie wiedziałeś także że
Zawsze byłam samodzielna
Tylko lubiłam gdy myślałeś że
Jesteś mi tak bardzo potrzebny
Że bez ciebie boję się wyjść
Na spotkanie z własnym cieniem

Sprzedawca marzeń

Mylił się myśląc
Że jestem zbyt słaba
By pod wiatr iść sama
Nigdy nie stał przede mną
Nigdy mnie nie chronił
Bardziej wystawiał na walkę
Nie szczędził mi łez
Lubił gdy płakałam

Kochałam go miłością bezwarunkową
On szukał spokoju
Kochałam go szalenie
I wolałam jego uśmiech od swojego
On udawał
Mówi że udawał

Nie wiem kto został właśnie
Bardziej skrzywdzony
Moja miłość
Czy jego obraz nierealnej idealności
Od której tak odbiegałam
Dziś to już nieważne

I nawet nie czuję się zazdrosna
O kolejne jego zdobycze
Gdzieś uleciała mi udawana uległość
Dobrze wie że kosztował mnie wiele wyrzeczeń
Którym nie zawsze sprostowałam

Pierwszy raz dałam się nabrać
Że dobro wychodzi naturalnie z człowieka
Nie zważyłam że może być wyuczone
Z tysięcy książek i audiobooków
Bardzo mu ufałam
Zawsze był dobrym sprzedawcą

O moim bólu

Mój ból jest niczym szczególnym
W ogromie czasu w jaki właśnie wpada
Jest niczym szczególnym w starciu
Z larwą motyla
Który ma przed sobą tylko swoje życie
Jestem nieznaczącą kropką w zeszycie starej księgowej
Mój ból nic nie zmienia
Ponadto dla ciebie wydaje się być niedostrzegalny
Chowam pod kosmykami przydługich włosów
Rozkrzyczane oczy
Tylko mnie pogrążają

Wybacz że nie starczyło mi odwagi
By stać się pierwszą która wprowadzi cię
W mój świat intryg i kłamstw
Odeszli
Ja z pola bitwy zbiegłam
A wystarczyło jedno słowo
I nie powstałby dziś ten wiersz

Sprawdzian Lojalności

Padłam ofiarą własnych kłamstw i intryg
Wczoraj to się stało
Zaświergotały ptaszki na dachach pałaców
Skąd one się tam wzięły
Nie lubię gołębi

Czego chciałaś od nas
Szaro-bura ptaszyno
Ufałam ci za bardzo
Mimo sprawdzianu lojalności

Teraz nikt nikomu nie ufa
Czy to o tym była twoja piosenka?