niedziela, 14 marca 2010

Nowy wymiar codzienności

Kołysanki przez nieznajomych, kołysanki przez nieznających mnie, kołysanki przez bliskich. Wszystko kołysało, ale stoję. Oddycham i się śmieję. Tyle stresu, po co to?
Efektem ostatniego miesiąca jest wysyp pseudo-wierszy. Masakra jakaś ;)

Przy okazji pozdrawiam wiernych czytelników, w szczególności z Bydgoszczy, Poznania, Dąbrowy Górniczej i Katowic. Mówiłam, że mam statystyki. No sorrryy.

Weź nas do ust

Ja
Butelka półsłodkiego wina
I papieros
Tęsknimy za tobą
Noc tak długa
Weź nas do ust
Zobaczysz że nie możesz bez nas żyć
Możesz wziąć tylko mnie
Dziś nie jestem kompletna
Dziś jesteś daleko

Jestem taka samotna
Czekając na wieczorny telefon
Co bym robiła
Gdyby nie nasi przyjaciele?

Ja
Butelka naszego wina
I papieros
Idealny trójkąt
Uzależniaczy

Proces autodestrukcji
Zakończony
Jutro kac

By móc to przetrwać

Usiadły
Zmęczone nocnymi lotami
I teraz nawet nie chcą śpiewać
Nie chcą mi grać

Biało czarne sny podarowują
Mogłam odłożyć na później pełniejsze posiłki
Głoduję
Marnieję

Nie umrę
Schronię się jak zwykle
U obcych
Upadnę jak najniżej
Nie poznasz mnie
Nie poznam siebie

Następnego poranka wrócę
Skruszona
Świeża
I będę znowu miała siły
Bawić się własną niecierpliwością
Czekając na nasze tańce

Nie jesteś pierwszy
Nie jesteś ostatni
Nie wiem kto nas okłamał

O CP

Dzięki niemu samotne noce
Smakują inaczej
Ta pewność wzajemności uczuć
I emocjonalnych stanów towarzyszących rzeczywistości
Powoduje zmiany w każdym fragmencie moich dni
Wcale nie są puste
Choć cierpienie w nich znaleźć można
Nie widzi mnie
I ja jego

Ulatuje w przestrzeń
Moja tęsknota
Czy czujesz jej smak?
Nie jest tak gorzka
Ale brakuje jej
Odrobiny cynamonu

Mój umysł nie skacze
Oczekując innych spojrzeń
Możecie wszyscy zniknąć
Ja czekam na niego
I wiem że dopóki jestem pewna
Naszej miłości
Wszystko inne może zniknąć
Nudzą mnie obce zaloty

Przy nim samotność zmieniła skład produktowy
Nie jest taka frustrująca
Za tygodnie oczekiwań
Czeka w końcu nagroda
Zmierzenie się z jego wzrokiem
To bardziej wartościujące
Niż tysiące pięknych słów
Przepisanych z książek
Dla podrywaczy

Ostrzeżenie

Jestem ogniem
A ty nieświadomym graczem
Bawisz się mną
Nim się obejrzysz
Będziesz płonął
Chcę cię spalić

Później pochowam twoje prochy
W starym pudełku
Po butach
Wśród innych
Nieświadomych
Czy ktoś ich jeszcze pamięta?

Tobie

Niewiele trzeba by zaczęła być szczera
I wcale nie bawi się w zgrywanie idiotki
Dziś czuję że jestem niemalże sama
Ze swoim postanowieniem
No tak
Są jeszcze przyjaciele za 8,30 zł
Nie wiedziałaś tego
Prawda?

Niewiele ci trzeba do rozluźnienia
Zalegającej destrukcyjnej masy
Co drażni powieki
Dziś czuję się jak ty
I to jest przerażające
Nikt mnie nie lubi
Tylko moi przyjaciele za 8,30 zł

Czasem udajesz taką dobrą
I wierzę ci że naprawdę martwisz się o mnie
Ale to złudne
Bo wystarczy okazać zniecierpliwienie
Gdy słucham kolejny raz tych samych pretensji
I już wiem
Że potrzebuję kolejnego przyjaciela
By przeczekać ten dzień

Przytłoczona

W ich pesymizmie widzę płytkość
Choć mogę się mylić
Mówią o mnie

W ich spojrzeniu widzę zawiść
Choć może to troska
Że gdzieś się zgubiłam
W końcu mówią o mnie

Doszukuję się krzywdzących aluzji
A może nie zamykam się na prawdę po prostu
Doszukuję się zwyrodnienia kończyn
Zainstaluj mi Boże na plecach
Jeszcze jedną parę oczu
Może to pomogłoby mi
Zakończyć tę listę retorycznych pytań

Dobre rady

Ich retoryka była bezpieczna dla mnie
Dopóki nie występowała samotnie
Wśród setek słów
Od wczoraj nie ma między nami wszystkimi
Niczego więcej niż rozmów o nim
A retoryczność umiera
I żądają odpowiedzi
Ilekroć próbuję powiedzieć coś więcej
Muszę coraz bardziej kłamać
W pozory gramy kochani
Nie pokażę wam że czasem jestem taka ludzka
I łzy znam
I zakłopotanie

To zaraza jakaś
Zaczynam myśleć jak oni wszyscy
I czuję że nie znam nawet siebie samej

Stabilność raz, poproszę!

Płonę skarbie
A mój płomień to z jedną
To z drugą stroną gra
Dziś masz mnie w garści
Jutro spalę twój dom i przyjaciół
Pojutrze odchylę się w inną stronę
Oczywiście mogę zgasnąć
Mogę tlić się
Mogę umrzeć

Płonę skarbie
I w zależności od tego
Kto siedzi przy mnie
W jego stronę odwracam się
Tańczę między moimi adwersarzami
Moimi kompanami przygód
Choć serce cię kocha

Płonę skarbie
Gdybyś mnie przeniósł
Do swojego kominka
Wyglądałabym ładniej
I nie byłabym tak chwiejna
Jak na tym polu
W centrum brudnego miasta
Gdzie wielu przechodzących
Chce ciepła
Na jedną noc

Więdnę

Odpycham zarzuty
Dbam o nasze dobre imię
Dziś nikt nie wierzy w nas
A ja najbardziej w świecie
Nie wierzę w siebie
Bym była w stanie
Tak wiele znieść
Dla kawałka niedzielnego chleba

Jesteś tu od święta
Jesteś tu od niechcenia
Zwodzisz mnie że będziesz częściej
Kiedyś znikniesz
Nawet nie poczujemy
Ale wierz mi
Oni zauważą

Idiotką jestem

Kilka nowych dźwięków
Twojego głosu
Po moich skroniach tańczy
Przesuwa opadnięte kości policzkowe
Proszę Państwa
Oto nastał uśmiech

Kilka nowych nut
W mojej głowie rysuje obrazy
Jesteśmy tam razem
To takie niecodzienne
Czy czujesz się lepiej
Gdy stoję tak blisko

Kilka nie nowych słów
Jak dobrze je słyszeć znowu
Jesteś tam
Żyjesz dla mnie
Kochanie

Uczę się żyć inaczej
Niż od telefonu
Do telefonu
Kochanie
Wróć do mnie
Jutro się podciągnę
W nauce

Ciągle mnie męczy

Wyciągnęłabyś z ust moich
Pierwszy i ostatni kawałek wysuszonego pomidora
Bo za krew i łzy należy ci się wszystko
Co zdobędę
Co z tego że ty jadasz
Wysoko nad ziemią
I nie znasz moich opowieści
O życiu powszechnym

Czasem udajesz miłą tylko po to
By za chwilę ostentacyjnie
Wbić we mnie kilka drzazg
Ze złamanej nogi twojego pięknego stołu

Choć to smutne to wiemy obie że
Podarowałabyś mi kilka pustych konserw
Skup złomu niedaleko
Dzielimy się zyskami
Według zasady pareto
Jestem w tej większości
Która dostaje mniej
Ty na odwrót

Nie znasz powodów
Dla których czasem nie mogę zasnąć
Nawet gdy byłam blisko
Mówiłaś że wszystko jest złudzeniem
Skoncentrowana na sobie od zawsze
Przenosisz z przeszłości swoje frustracje
Wpakowując je do mojej szuflady
Choć nie wiesz gdzie mieszkam
Stale to robisz

Czasem gdy staram się usilnie zasnąć
Wołają mnie
Flirtować chcą
Śmieją się że stałaś się swoim dawnym
Najgorszym wrogiem
Największym wstrętem młodości

Tylko dlaczego to ja
Jestem tarczą do darta
Nie lubię grać w lotki

Nie potrafię ot tak nie myśleć o tobie

A mogliśmy razem
Ludziom z ust kraść uśmiechy
Szczypałyby ich oczy
Na nasz widok
Mogliśmy pachnieć obcością
Czymś im nieznanym
Dziś widzę tylko
Jak śmierdzę powszechnością
Rozdarłeś na pół
Moje emocje
Część mnie nie chce cię już
Część tęskni
Nie potrafię ot tak nie myśleć o tobie

Bał się

Moja chwilowa absencja zdołała
Wytworzyć w tobie strach
Bałeś się że już nie istniejesz w moich snach
Jakie to proste było
Dziś mam znów nadmiar twojego głosu
I komplementów
Oh takie to proste
Aż strach

Zniknęłam na chwilę skarbie
Byś zobaczył jak cisza zabija
Jak niszczy uśmiech
Despotycznie rozkłada nogi przed tobą
Zapewne miałeś złe myśli
Nie musisz mi dziś opowiadać o tym
Nic nowego dla mnie

Zniknęłam na chwilę
Dwa dni to nic
A ty bałeś się że już nigdy więcej nie będziesz mógł
Się rozkoszować
Mną
Takie to proste było
Dwa dni ignorancji
Byś przypomniał sobie
Jak bardzo potrzebujesz mojej uwagi

Bez zobowiązań

Nie chcę mówić
Kim dla mnie jesteś
I kim być możesz
Dziś dni tak piękne
Przytul mnie mocniej
Świat nie wie czym może
Nas jutro zaskoczyć
Więc przytul mnie
Proszę

Nie patrz do przodu
Choć wiem to nie łatwe
Sama się boję
Znam swoje uczucia
Lecz nic Ci nie powiem
Nie wiem z czym jutro
Obudzić się mogę
Kto we mnie być może
Nie patrz do przodu
Tylko przytul mnie mocniej

Wiesz dobrze że jutro
Może nie nadejść
A jeśli nadejdzie
To inne niż byś chciał ty
Niż ja chcę
Teraz właśnie
Jutro może nie pachnieć dobrze
Może nie pachnieć dla ciebie wcale
Nie chcę cię zranić
Więc nie patrz do przodu
Zaśnijmy dziś razem

No... sorry...

Uszczypnij mnie skarbie
Nie wierzę że mam cię
Byłeś już tak daleko
Zdobywałeś inne kategorie
Których nie zdołam nigdy pojąć

Więc nie konkurowałam z nimi
Znalazłam tylne wyjście
Wychodziłam

Na szczęście zauważyłeś
I nie wiele było mi potrzebne
By odwrócić się na pięcie
I jak ostatnia istotka
Pobiec do ciebie

Dziś jestem tu znowu
Spójrz
Znów płonę
Znów pachnę
To takie infantylne
To takie nieodpowiedzialne
Czy wiesz jakim idealnym zabójcą jestem

Czy wiesz jak wiele znów uśmierciłam
Przez ten jeden dźwięk twój
Najwspanialszy
Jeden wirtualny uśmiech

Zawieszona pachnę miodem

Czekam już od tygodni
W zawieszeniu sznuruję własne oczy
Uciekam od pochopności złudzenia
Które podano mi do łóżka na śniadanie

Zawieszona pachnę miodem
Moje lepkie usta
Wabią twoich wrogów
Ale ciągle czekam na znów-ciebie

Ubieram najlepszą sukienkę
W drzwiach całuję obce zakłopotanie
Zniknie razem z sukienką
W końcu zawieszona jestem

Niespodzianka

Nie uwierzysz dopóki
Nie otworzysz jak prezentu
Zdejmiesz ze mnie niemodną kokardkę
Rozerwiesz szybko
Wiążący celofan

I nawet gdy zobaczysz
Gdy stanę się dla ciebie książką
Będę musiała cię uszczypnąć

Stracę tajemniczość
Choć mówią że ekshibicjoniści
Mają jej najwięcej

Nadal nie uwierzysz
Więc po co stroję się dla ciebie
W obcość i namiętność
Jakbym pierwszy raz w życiu
Dotykała mężczyznę