środa, 26 stycznia 2011

Tabula rasa once again

Krótko. Bezlitośnie. Napisane przed chwilą, bez super-uzależniaczy-pseudo-pomagaczy.
Za każdy razem, gdy dostajesz w twarz z tak wielką siłą, jaką ty mnie uderzyłeś (ba! nawet nie wiesz, co się stało i kiedy...), wtedy wiesz, że to cię hartuje.
Ja naprawdę mam się dobrze ;)

Zniszczę cię, chyba że złość mi przejdzie. Przejdzie, kiedy uzmysłowię sobie, że nie mam powodu, by się denerwować. Bo naprawdę nie mam. Ale i tak cię zniszczę.
A taka zła jestem.

BTW też was coś bierze (w sensie grypson etc) przez tę pogodę? Bo ja czuję, że od 3 dni umieram...

Mam ochotę cię zabić

Gdy patrzę na to wszystko
Co ostentacyjnie wystawało ci z kieszeni
I pewnego zwykłego dnia
Całkiem spontanicznie wypadło
Na brudną ziemię
Przedzierając ją na pół
Wydłubawszy w moich oczach
Jakąś pustkę
Mam ochotę cię zabić
Tak jak zabijam siebie
Każdego samotnego wieczoru
Gdy ciągnę za tę nitkę
Z rękawa twojego płaszcza
Im więcej cię odsłaniam
Tym bardziej widzę
Nie myliłam się nigdy
A ty ani przez chwilę
Nie zmieniłeś swojego niewygórowanego
Zdania o mnie
W twoich oczach byłam nikim
To bardzo dużo
Biorąc pod uwagę
Że patrzymy właśnie przez oczy
Skończonego zera

Przedmiotem byłam

Zniszczę cię
Nim odejdę
Żebyś w końcu jakąś karę dostał
Takie samookaleczenie siebie
I próby otwierania sobie na siłę oczu
Pomogły mi
Tak strasznie cię dziś nienawidzę
A siebie kocham niezmiernie mocno
Gdyż wiem że gdy jutro
Postanowisz raz jeszcze mnie wykorzystać
Ja nie pobiegnę w otwartymi ramionami
Krzycząc
„Tak!
Okłam mnie!
Poniż mnie!
Wyładuj się na mnie zwierzęco
Na końcu nazywając swoją księżniczką”

…i znów ślepy los nauczył mnie
Że nie każdą fantazję
Należy spełniać
Już nigdy nie chcę być przedmiotem
W czyichś rękach

Transaksja seksualna

Potrzeba mi było
Miesięcy parunastu
By przejrzeć i usłyszeć samą siebie
Dziś patrzę na ciebie
Tak jak ty patrzyłeś na mnie
I staję się bankrutem
W tej transakcji
Nie wyjdę na zero
Ty mógłbyś zostać milionerem
Gdy jeszcze pachniesz mną

Nie umiem w tobie znaleźć
Nic przywiązującego
Nic cennego
Może poza jednookim sprzętem
… szkoda tylko
Że jednostrzałowiec

Gorzka czekolada

Choć byłam gorsza
Czuję się bardziej zraniona
To przez to niedocenienie…
Gdyż ludzie patrzą na ciebie
Jako tę ciemniejszą stronę
Naszego toksycznego związku
Ten cichy spektakularny koniec
To moja koncepcja od początku
Pozwólcie mi potriumfować
Nacieszyć się własnym dziełem
Za miesiąc odgrzeję kotleta
Czy wiecie jak wspaniale smakuje ten pieprz
Odgrzany z zaskoczenia?

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Panta rhei

Standardowo od góry najstarsze (podpowiem - część jest starsza niż dwie ostatnie notki), na dole najświeższe, ba! kilka ostatnich podyktowane przez moje ulubione czerwone wino pół słodkie!
Tak, czasem taka szybka jestem.

Poza tym najlepszego wszystkim w nowym, lepszym roku!
Mam nadzieję, że każdy p, sp i inni tego za przeproszeniem pokroju (naprawdę nie chcę nikogo urazić, po prostu pod wpływem mojego ulubionego czerwonego mam jakąś taką pogardę do siebie za to wszystko, co robiłam w zeszłym roku, ale jak to mówią - wszystko trzeba przeżyć!) zniknie z mojego życia.

Ale... w sumie wtedy nie miałabym o czym pisać.
Także dopóki nie znajdę w sobie prawdziwej weny nie znikajcie, a troublujcie mnie mocniej! Napiszę kilka kawałków i zostanę feministką.
Jestem pijana.

Jakie szczęście że firefox podkreśla pięknym czerwonym szlaczkiem błędy...

...szkoda, że tylko ortograficzne...

Niczyja

Nie należę do nikogo
Mijam śmieszne twarze
Gdybyście tylko wiedziały
Że zupełnie jak ja
Nie macie nikogo na własność

Sama lecz nie samotna
Spędzam długie święta
Widzę siebie podwójnie w lustrze
Taki urok uzależniaczy
Jak wiele z nas cierpi podobnie
Choć tak blisko do drugiej dłoni

Kłamią was żeście jedyne
Łatwo połknąć
Swobodnie wchodzi
A gdy nudzą się dniami zwykłymi
Wypożyczają inne kobiety
Na chwilę
Jak mnie
Ktoś kiedyś
Dziś i jutro

Obiecałam sobie że nigdy
Nie będę się łudzić
Jak wy

Nigdy cię nie chciałam na własność

Nie chciałabym cię nigdy tylko dla siebie
Bo czułabym się jak te wszystkie one
A przecież nie o taki żywot mi chodzi

Chcę się znieczulić
By żadna rana nie przyozdobiła nigdy
Mojego ciała
A ty potrafisz je tak perfekcyjnie zadawać

Uciekasz i powracasz
A ja jak ostatnia wariatka
Kłamię że chodzi nam o chwilę
O te wszystkie nieliczne
Które spędzamy razem

Znów wczoraj postanowiłeś nas połączyć
Połączyć nasze zalety i wady
Nie wyjdzie nic z tego
I dobrze
Jesteśmy czasem tacy głupi

Nie jesteś tak silny jak ja

Nic nie wiemy o sobie
A mówię to z mojej perspektywy
Gdyż wiem że moja prawda mogłaby
Cię zabić

Jak Twoja mnie
Ale powstałam znowu
I dygocę na myśl
Że znów będę mogła z tobą zasnąć
Tak słodko się okłamywać

Wiem że moja prawda
Zabiłaby cię bezpowrotnie
Nie zdołałbyś odnaleźć w sobie tej siły
Jaką podarowałam sobie
Tak słodkie masz usta

Cierp

Owinąłeś się sam
Skomlesz i prosisz
Mogłabym twoimi udrękami
Wytapetować sobie pokój
Cóż za zabawne wzory

Usychasz beze mnie
Znów dzwonisz i płaczesz
Taki podobny jesteś w tym do mnie
Z naszego początku

Owinąłeś się sam
Wokół mojego palca
Pasa
Stóp
Każdego włosa
Ciemnego i jasnego
Lubię patrzeć jak się męczysz
Z moich niedopowiedzeń tworząc swój dramat
Jak nikniesz
Jak zamierasz
Wyczekujesz

Powiedz mi czemu
Gdy cierpisz najmocniej
Mam cię najwięcej
Gdy cierpię najmocniej
Nie mogę cię dotknąć

Jak bardzo kochasz swoją córkę?

Bezwarunkowej miłości wytworzyć nie potraficie
Nawet my musimy zasłużyć sobie
Na wasze spojrzenia pożądliwe
Bezwarunkowej miłości nie praktykujecie
Złudnie patrzycie na nowe oblicza dorosłości
Biegając w krótkich spodenkach wokół dziecięcych huśtawek
Beztroskość was zwodzi dlatego je kochacie
I jednocześnie pożądacie młodych nowych ciał w sypialni
Ta nieprzepracowana świeżość
Czy to nie chwytliwe?
Prawdziwie indywidualne spostrzeżenia
Inspiracje dla nowych nurtów myślowych
Ta zarażająca beztroska
Czy dalej masz czelność mówić mi
Jak bardzo kochasz swoją córkę?

Jest was wielu!

Ojcowie przytulają mocniej w nocy
Nie swoje córki
Z którymi mogą grzeszyć bezwstydnie
Takie słodkie i kwaśne
Patologiczne relacje

Szukają w nas tych dwóch
Ponoć najważniejszych swoich kobiet
I wcale nie ciężka to rola
Przed snem grać żonę
Podczas snu dziecko
Czy to nie dlatego jestem taka piękna dla ciebie?

Nigdy mnie nie poznasz

Nie jestem
Nie byłam
Nie będę
Choć się łudzisz
Ja w coś innego gram
Dziś jesteś na górze
Lecz to ja patrzę z góry
I manipuluję jawnie
Lecz to co największym kłamstwem
Ukryte głęboko
Zakopałam w ziemi
Nie dosięgniesz mojego domu

Nie jestem
Nie byłam
Nie będę
Dopóki wiem jak będę wyglądała jutro
Nie masz możliwości
Zbliżyć się bardziej
Mogę rozsiewać swoją słodką woń
Na kilometry
Lecz tylko wytrawny znawca
Rozpozna w niej to
Czego ty nie chciałbyś nigdy zobaczyć

Maska na złość

Złości mam dużo w sobie
Bo zboczyłam ze swej trasy na moment
Przysiadłam
Oddechu z ust obcych złapać
I nie dało mi to nic
Prócz większego zmęczenia

Zapytano mnie po co
Mi takie relacje
Bezprzyszłościowe
Powinnam planować długofalowo
Cóż
Naprawdę mam się spowiadać
Ze wszystkich masek
Jakie w ciągu dnia zakładam?

Złości mam dużo dziś w sobie
Potłukłam dwie maski
Już jednak stoję prosto
Nie chcę poznać nigdy komendy
„W tył zwrot!”

Materialistka

Z trwogą patrzę w jutro
Choć lubię swoje życie
Nie chcę by każdy następny dzień
Był równie nieprzewidywalny
Z łatwością zbieram te trudne do zdobycia
Owoce czyjejś ciężkiej prawdy
Mam to ot tak
Więc ciężko o szacunek
A za mało energii
Na zbudowanie czegoś prawdziwie swojego

Wolny czas trwonię
Na snuciu krótkich opowieści
Które się nigdy nie wydarzą
Aktorzy z życia wyjęci
Do znudzenia w mojej głowie
Odtwarzają co zabawniejsze gesty
Jesteś więc i ty i ona
I cały mój zwariowany nieprzewidywalny świat
Raz dowiadujesz się mojej prawdy
Raz dowiadują się o nas

Opowieści długości jednego papierosa
Opowieści długości jednej kąpieli
Opowieści długości dojścia do ciebie
Opowieści o twojej rozpaczy
Opowieści o twoim końcu
Opowieści o bezcelowym niszczeniu
Nieprzewidywalności mojego dnia

Obiecałam sobie dziś wieczorem
Że jutro albo skończę ten romans z umysłem
Albo go spiszę i opublikuję
Wybacz skarbie
Świat jest tak strasznie materialistyczny

W nowym roku

A w nowym roku życzę sobie
By nikt mnie nie zatrzymał
Ba!
Pchnął bolesnym kopniakiem w przód
Wybiegnę przed szereg znów

W nowym roku nie chcę powtórek
Choć ty jesteś najtragiczniejszym w moim życiu powtórzeniem
Jeszcze się nie kończ
Potrzebuję cię by nie szukać od nowa
Wibrujących powłok skórnych
Bzdurnych

W nowym roku chcę odnaleźć
Kolejną maskę która będzie mnie zdobić
Skażona przez powszechny hedonizm
Stałam się na szczęście materialistką
Do kości przesiąkłam
Nie śmierdzę jeszcze
A w nowym roku
To będzie mnie pchało
Kopało w pośladki
Ty tylko stój z boku
I przynoś mi spokój

Dziś mnie nie poznasz

Głodna jestem nowych wyzwań
Póki co siedzę sztywno
I moja pozycja ma się bezpiecznie
Nie wygląda na to
Bym dziś mogła coś zmienić
Dziś znów nie

Głodna jestem niepoznanych
Póki co karmię sobą bliskich
I ze wstrętem patrzę na obce podniecenie
Nie wygląda na to
By dziś ktoś nowy poznał mnie
Nie otworzę się

Czuję motyle...

To nie jest poważne
Choć moje rozdygotane nadgarstki
Pragną ciebie
I nawet nie chodzi o
Przyjemność cielesną ulotną
Ciężko mi to ująć w słowa
Bo toż taki absurd
Że aż strach
Patrzeć ci w oczy

W iluzji naszej lubię trwać

Za każdym razem gdy
Próbuję wystawić stopę
Poza próg naszej iluzji
Cofam się
Pozostając w niej
Jakby ona była moim wyznacznikiem
Szczęścia
Które nigdy szczęścia nie widziało

Jesteś mi tak obcy
Choć powinieneś być bliskim
Już tyle cię znam
Ale ciągle każdy sen o tobie
Jest jakąś niezrozumiałą
Obdukcją z krzywd wyrządzonych mi
W przeszłości
Ty nigdy nie będziesz prawdziwy

Moje serce...

Moje serce płacze
A ja maluję brwi
By dopasować je do ciemnego koloru
Moich oczu
Choć mówią że są jasne

Moje serce pęka
A ja wyciskam z siebie
Resztkami sił uśmiech
Zaciskam sztuczne paznokcie
W ustach podnosząc
Je w niemożliwe
I taka piękna jestem
Że nawet ty wierzysz
Że przychodzi mi to w łatwością

Co ty wiesz o mnie?!

Wiesz
Znasz może 20% prawdy o mnie
Którą sam budujesz
Reszta to negatywne myśli o tobie
Których nigdy nie usłyszysz
Reszta to oczywistości
Których nigdy nie ujrzysz
Reszta to inni panowie
Których nigdy nie poznasz
Reszta to ja sama
O której nigdy ci nie powiem
Czy nadal tak pewnie czujesz się we mnie?

M.

Byłaś mi daleka
A dziś świata poza tobą nie widzę
I choć mówią że to fałsz
Ja wiem że nasza bezwarunkowość
Choć nie bezwarunkowa
Jest najczystszą formą miłości
Jaką mogłam poznać
I dostać
Zawsze będziesz blisko
Choć mamią mnie chwilowi przyjaciele
Wiem że tylko ty czekasz
I tylko ty
Umiesz w sobie znaleźć
Cierpliwość
By znieść to
Co inni nie znoszą
I słyszeć odpowiedzi na pytania
Których nie chcesz zadawać