sobota, 5 września 2009

Zesrać się, nie dać się.

Nasz Zajebiście-Dobry-Plan nie wypalił. Wypalił się jedynie skład, ale wiadomo - ciągle w przód i tylko do góry, póki starczy czasu. Euforia się wzbiera znowu, może w końcu zamieszczę linka do TEGO zajebistego planu.
Poza tym stabilniej, choć to nie jest stan, który mnie zadowala.
Jedyny plus taki, że można zebrać myśli, ale można to robić również jadąc tramwajem czy autobusem, wiec po co to komuś?

Dzięki wielkie wszystkim odwiedzającym, czytającym i tym, którzy już dodali "mnie" do ulubionych i zaglądają częściej. Mile widziane komentarze, a dla osób, które wpadają tu tylko po to, by dać upust swoim negatywnym emocjom - Klaudia wredna baba i statystyki na blogu ma, więc wie kto i co. W miarę możliwości. Do reszty można dojść drogą dedukcji, a ta umiejętność u tak wrednego stworzenia jak ja jest silnie wykształcona.

Szczerze mówiąc nie wiem o kim to.

Zapomnieć przecież łatwo
Że na świecie prócz tych co chcemy
Jest i pies nielubianego sąsiada
I pająki pod parapetem

I choć tak bardzo nie chcę
Widzę je ciągle
A gdy wyobrażam sobie
Że ty tu staniesz nagle
Nie ma cię

Chyba odszedłeś
I było to dawno
Nie powiedziano sobie żadnego żegnaj
Byliśmy tacy nieosobowi
Jak zwierzęta

Rośnie we mnie żal
Ale to przecież nic nowego
Coś podtrzymywać musi mnie przy życiu
Rośniesz we mnie
I już nie wiem ani jak się nazywam
I jak bardzo stara jestem
Kamufluję się jeszcze dobrze
Ale ile tak można trwać
Czekając
Nie wiedzieć na co

Mój zapał nie umarł.

W końcu spadło z nieba
Balustrady obija
I hałasuje
Jest jak nieproszony gość
Ale w takich chwilach tak bardzo słodki
Mówi mi że będziesz wcześniej dziś
Porzucisz całe miasto i przyjedziesz
Czym mam cię dziś zaskoczyć?

Ludzie tacy jak Ty rzadko lubią niespodzianki
Inni mówią że to nie usprawiedliwienie
Że ja się już nie staram
Że w końcu stałam się przeciętna

Ale tamto nie było iluzją
Nie było kłamstwem

Na niebie widzę słoneczko
Choć potykam się w pokoju o własny lęk
Nie wiem ile zdołam jeszcze się szczerzyć do was
Ale Ty dziś będziesz wcześniej
Z Tobą nie boję się duchów i demonicznych twarzy
Wyświetlanych na naszych ścianach jak filmy w niemym kinie

Spędzam tu kilka godzin dziennie
Nasłuchując obcych kroków i skrzypów drzwi
Przecież jestem sama
Nie mam się czego bać
Czy ty wiesz jak cisza potrafi emitować strach?
Skupiając się na własnym życiu
Kiedy mam ci prasować koszule?

Niefart

Wymodlili to
Albo ja nie wymodliłam swoich próśb
Mniejsza z tym

On już nie chce
Ja siedzę w miejscu
I kłamię
Robię to co najlepiej wychodzi
Zdolnym i leniwym
Wolałabym być w takim momencie
Pracowita i umasowiona
By zachować ciągłość finansową
Bawiłyby mnie żarty prostackie
I zachwycałabym się tanim podrywem przy piwie w plastikowym kuflu
Dwie komórki na stole
Kogo to bawi jeszcze?

Chciałabym byśmy byli inni kochanie
Może nie poznalibyśmy się nigdy
Ale nie odczulibyśmy tego
Bo przy lichym składzie bystrych cech
Zadowolilibyśmy się tym mięsem
Jakie dziś nie potrafimy przełknąć
Ponoć dobrze
Ale przyjacielski materiał tak szybko nam się zużywa
I zostajemy sami dla siebie

Mówią że jestem pyszna
Też by tacy byli
Gdyby widzieli więcej
Nim się wydarzyło

Człowieku
Ty puchu marny
Marność nad marnościami

O potencjalnej przyjaźni K-K.

Jeszcze nic się nie wydarzyło
I wstyd mówić głośno
Ale dwa słowa mi wystarczą
By wzbudzić czujność
I nie zasypiać mocno

Kontroluję cię
Każdy ruch
Gest
Szerokość uśmiechu
Już wiele takich jak ty
Straciłam
Brak wiary we własne intencje
A poza tym w takich stosunkach czasem bywa nudno
To nie to co chwilowe przyjemności konwersacyjne
To podniecenie gdy słyszysz jednego wieczoru piąty raz „nazywam się”
Jak dobrze to znasz?

W tych relacjach nie ma dotyku Erotyzmu
To chyba główny powód dlaczego młode kobiety
Wprowadzają go w swoje środowisko
Coś więcej wiążącego
Niż zwykła rozmowa i garstka uśmiechów
Mówisz
„Ja życzę tobie dobrze
Ty życz mi”
Pracujemy nad tym
Ale w tak kruchych relacjach
Nie ma miejsca na naciąganie cierpliwości
Za stara już jestem
Zbyt sceptyczna
Zbyt nieufna

Skoro dekady za dotyk wymieniają
To co ją mogłoby ograniczyć?

Kochanie
Chyba jesteśmy tylko dla siebie
Na wieki wieków
amen

On ma żonę!

Już któryś raz napadł na mnie
W dzień duszny i bezwietrzny
Z rąk wypadła oranżada
Już nie pachnie z buzi słodko

Otworzyły mi się oczy
Z tego co tam zobaczyłam
Wierzyć nie chcę
Wiem – idiota
Para idiotów?
Chyba kpina…

Nie domyślisz się w ogóle
O co chodzi w tej sprawie dziwnej
Przez stos kłamstw przebrnęłam
W końcu znam prawdę
Byłam tam

W mojej głowie
Rysują obrazy nieznośne
Że on nie żyje
Że ja nie żyję
Śmiech na sali
Proszę pana – ma pan żonę
O takich rzeczach więc się nie wspomina
Ale nie
Wiecie – dostał kosza
Byłam pierwsza

Do bólu żałosna
Że wcześniej nie przewidziałam
Że spod deszczu pod rynnę
Podeszłam
Podbiegłam
Tak dawno to było…
Wiem – głupia byłam

Siedząc na szpilkach.

Chyba ustawiają się w kolejce do mnie
Moi mali oponenci
Każdy z maską a każda inna
Tyle wątków prawdy poznałam odkąd jesteś ze mną
I żaden się jeszcze nie skończył

Muszę utrzymać pion
A usta w określony kształt wykrzywiać
Taka męcząca monotonia
To wcale nie takie proste jak myślisz
Zwłaszcza kiedy w kieszeni otwiera się nóż
No cóż

Każdy za parawanem w przymierzalni odstawia w kącie
Swoje życie
Wchodzi w salony z tym pieprzonym spokojem na twarzy
Tylko mi ciągle przeszkadzają muchy na suficie
Tak rzadko widzę tyle much
Chciałabym odciąć od nas moje emocje
Ale one chyba nie chcą się ze mną rozstawać

Tutaj ktoś coś stracił
Tutaj nie ma świeżości
Ktoś zawiódł dziś pierwszy raz a ktoś inny ciągle zawodzi
My siedzimy nieruchomo
Już nawet nie odważę się otworzyć ust
W tym swoim wymownym grymasie słodko wyglądają
I wtedy nas bardziej lubią
Kiedy udajemy jak oni
Choć nie mamy takich problemów

Podbudowujące dla nich bywa również
Gdy wkurzę się na tę cholerną muchę
Można wtedy powiedzieć wszystkim
„Ona się pokłóciła ze swoim księżycem!”
Muchy świetnie ściągają uwagę świata
Jak widać

Nie chcę tam znów być
Dziękuję ci za wszystko
Ale nie każ mi zbyt często tak nerwowo się uśmiechać
To takie niesympatyczne i konformistyczne
To tak zupełnie nie ja
Za co mnie lubisz?

...Bo mam nową pracę!

Stroję się w dobre słowa
Od kilku lat zbieram je jak znaczki
Odrywam od tych dobrych pocztówek
I pozytywnych wyciągów z banku

Każdy coś chce
I patrzy przez pryzmat własnych durnych dni
Gdzieś tam mnie odnajduje
A nawet gdy mnie nie ma
To na pewno byłam ja
I będę ja

Tłumaczenia są zrywane jak z tablicy ogłoszenia
Konkurencyjnie brzmię
Jak każdy
Kto ma coś do powiedzenia
Gdy nie pokrywa się to z tym
Z czym wypadałoby by się nachodziło
Mama już wie
Więc nie zostało dużo
Świat minus dwa
To i tak dobry wynik

Automotywacja

Choć nóg już nie czuję
Lgnę pod tę górę
Głupia jakaś jestem
Tak słyszę

Upadły obok mnie
Dwa księżyce drżące
To nieprawdopodobne
Że ja ciągle stoję

Nikt nie wierzy we mnie
Nawet ja sama czasem zapominam o tym
Patrzą nie od dziś
Ale pamiętają tak niewiele
Z moich dwóch dekad
Przecież mogę być kim chcę
Tak mówiliście

Choćby oderwał mi wiatr przez metą nogę
I musiałabym czołgać się
Dziś wiem że chcę iść dalej
Bo skoro nikt we mnie nie wierzy
To sama sobie muszę obiecać
I sama muszę wszystko zrobić
Bo skoro nikt nie wierzy we mnie
Kto inny będzie mnie wspierał
Jak nie ja
Przecież życie się dziś nie kończy