czwartek, 30 grudnia 2010

Używam pralni ;)

Żałuję, że nie możemy tego weekendu spędzić razem. Postanowiłam być znowu naiwna w tej relacji. A piszę to tutaj, bo już nie chcę udawać, że nie istniejemy.
Tak - istniejemy.

Pomieszane z poplątanym, ale jednak za chwilę zamkniemy pełen wspólny rok za nami.
I w moim odczuciu (może już jestem zbyt naiwna, ale to nie ważne teraz) wiele rzeczy zmieniło się na lepsze, z wieloma sprawami poszliśmy w przód... Pojawia się przepiękne zaangażowanie, ciągle tli się nasz romantyzm, niektóre rzeczy stają się oczywiste.

P., dobrze mi z Tobą.


PS.
Mam nadzieję, że ta notka pokazuje, że nie wszystko, co tu wyczytasz, musisz brać na poważnie - tak, jak napisałam z boku.

Śniegu chcę z tobą

Przebudziłeś mnie w środku nocy
A ja ubrana jedynie w przepoconą koszulkę
Musiałam wyjść i rozprawić się ze śnieżycą
A było tak ciepło pod kołderką
Nawet zasłoniłam okna by nie widzieć
Śniegu
Lecz spod szyb zakradał się złośliwy mróz
Który dyskretnie kaleczył moje policzki
Wolałam wierzyć że tam na zewnątrz
Też jest tak gorąco i po naszemu

Z ostrym bólem głowy wróciłam do hotelu
By ci wygarnąć odgarnięty śnieg z parkingu
A zaraz potem chwytając cię za kołnierz
Zaciągnęłam do swojego okresowego mieszkania
Gdzie udawaliśmy w ukryciu szczęśliwą parę
Pamiętasz jak jadłam ci z ręki?

I dalej tak spałam w śnie lepiąc twoje bałwany
Nie było zimna
Nie było wiatru
A później nad ranem oswobodziłeś mnie ze swego uścisku
To był namiętny taniec października z listopadem
Gdy bywałeś u mnie rzadko
Wstrętne nudności na widok śniegu

Ostatnio dostałam cię znowu na dłużej
Już nie śpię choć szczerze mówiąc
Boję się siebie dziś najmocniej
Bo są i bałwany nie moje i jem ci z ręki
A nawet o zgrozo!
Śniegu chcę z tobą

Przestawianie na więcej

Choć mówię Ci to samo od początku
Nawet nie masz pojęcia jak bardzo
Zmieniła się treść i nasycenie tych słów
O ile wcześniej zdaje się że wymawiałam je
Dla Twojej przyjemności
Dziś wymawiam je wierząc w swoją przyjemność

Choć Cię nienawidzę czasem
I życzę Ci byś zniknął w śnieżycy dalekiej
Przeżywam swoje małe śmierci
Ilekroć nie mogę Cię dosięgnąć
Czasem myślę że śni mi się to tylko
A Ty jesteś jak senne widzimisię
Delikatnie wprowadzasz rzeczywistość
Ale jak mam odpowiedzieć Ci
Który kolor jest moim ulubionym
Kiedy ja ciągle żyję tam właśnie
Gdzie oprócz naszych pragnień
Nie liczy się nic

Ciągle mnie masz w garści

Już rok piszę o Tobie
Zagryzając wargi
Choć czasem nie boli
Gdy musisz odejść
Dziś znów chyba
Dałam się nabrać na nasze uczucie
A przecież
Nie wierzę w nas
Nie wierzę w naszą miłość
Nie wierzę w nic co jest dobre między nami
Tylko powiedz mi Skarbie
Dlaczego tak bardzo cierpię dzisiaj
Gdy kolejny raz musiałeś mnie zostawić?

środa, 8 grudnia 2010

Zmieniłam się.

Zauważyli.

Troszkę jesteście przerażeni, a może to ja chcę was przerażać. Nie wiem.
Wyplątuję się ze stereotypów, wpadając w nowe. Zadziwia mnie akceptacja, to powszechne przyzwolenie wśród tych niewielu wtajemniczonych. Znieczulenie nieważnych i strach przed zadawaniem pytań.
A takie to proste jest wszystko.

Notkę zamieszczam, choć nie miałam ochoty. Zbierałam się do tego od tygodnia, może dwóch nawet, bo ostatnio pochłonięta swoimi nowymi sprawami nie miałam czasu na pisanie, także wszystko co czytasz, najświeższe nie jest. Aczkolwiek nie mówię, że nie jest aktualne ;)
Zamieszczam, bo widzę Cię tutaj codziennie, P. Jakbyś mi dawał do zrozumienia Skarbie, że chcesz wiedzieć więcej, bo ostatnio mnie nie rozumiesz. Stąd te Twoje chandry, depresje, złe samopoczucie, niezrozumiałe smsy...
Zmieniłam się.
Zabijam się od środka w końcu.

I wierz mi - tak mi lepiej.
Ciągle Cię kocham.

Na sprzedaż

Na zawołanie mogę płonąć
Wibrować mogę
Jakby na twych palcach
Tańczyły groźne prądy
Mogę cię uwodzić wzrokiem
I sprawiać że nie zaśniesz
Mogę zakotwiczyć mój zapach
Tuż nad twą górną wargą
Mogę sprawić że wyda ci się że znikasz
Gdy zamykasz oczy
Mogę cię zjadać
Nie dotykając
Mogę cię określić
Przekreślić
Zgnieść
Rozłożyć
Wyrzucić
Jak bardzo dziś odważysz się być niegrzeczny?

Formy osobowości

Nie to kim dziś jestem
Będzie jutro ważne
Ale ponoć ważne jest to
Kim byłam nim stałam się jutrem
Szkoda że nikt z nas nie wierzy
I patrzy na to co widzi
I słucha tego co do niego dociera
Różne mamy rodzaje źródeł
Najczęściej źródła tworzą się
W trakcie drogi
I nie ma w nich czystej wody
Jest tylko klarowna
Gołym okiem mnie nie zobaczysz

Mogę być kim zechcesz

I wcale nie tak trudno jest
Grać anioła
Unikatową divę
Zabawną psotkę
Inteligentną kochankę
Posłuszną służebnicę
Zakochaną wariatkę
A dla ciebie kim mam dziś stać się?
Czy stać cię?

Nie lubię kobiet

I wcale nie kryję
Że kobiety które lubię
Mogłabym pomieścić w moim ciasnym pokoju

Wiem że każą zachowywać się tak
Jakby się je wszystkie kochało
Może tutaj leży mój problem
Nie umiem udawać mentalnej lesbijki

Dziś trzyma cię za rękę
I oferuje wierność i oddanie
By za chwilę rzucić się
W ramiona nieznajomego
Który wabi dzikim mieczem

Wytknie ci twoje niedoskonałości
Nie widząc swoich
A i wywyższy te swoje niezauważalne
Krytykując cię za pozorny ich brak

I gdzie tu logika?
Może po prostu
Nie wchodźmy sobie w drogę…

Czy my rozmawiamy o tym samym?

Czy my rozmawiamy o tym samym?
Świat patrzy się na nas jak na kiepskie
Przedstawienie w teatrze
Czuję puls w skroni ale wzrok mam spokojny
Bijesz mnie
Molestujesz
Moimi własnymi słowami
Które nigdy ze mnie nie wyszły
Ponieważ nigdy
Nie poczęły się we mnie
Unikatowe konstrukcje zdaniowe
Z każdym ponownym wypowiedzeniem
Stają się czymś zupełnie nowym
Czy możemy nagrać tę rozmowę?

Istota wylewności

Kryją się za szerokim uśmiechem
Patrząc pewnie w oczy rozmówcy
Ale twoja swoboda i akceptacja
Swoich własnych braków
Czyni ich nieszczęśliwymi

Nawet gdy
Okazujesz swoją ułomność
I prosisz o chwilę otwarcia
Krępują się wywyższając swoje kompleksy
Ponad wszystko
I tylko ty jesteś w stanie mówić
Zapełniając ich czas
Który czują że wcale nie tobie
Chcą właśnie oddawać

Później spotykasz się z uderzeniami
Od ludzi których dotąd nie spotkałeś
Nic nie zostało między tobą
I tym kto udawał że cię słuchał
Bo prawdy jakie dostajesz dzisiaj
Nijak się mają do twoje życia
A przecież mówią o tobie

Zamykasz więc w sobie sekrety
Dusząc nimi słoneczne popołudnia
Ale oni nie chcą tego zauważyć
Żyjemy ponoć dalej
Choć oni trwają w tamtych dniach
Od których ty już dawno odszedłeś

I dopiero gdy spotykasz kogoś
Kto pochłania całą twoją potrzebę
Mówienia o sobie
Ba! Wtóruje ci oddanie
Łącząc swoje sekrety dochodzicie
Do konsensusu
I dopiero wtedy poznajesz
Smak satysfakcjonującej
Terapii
Poszukiwania rozwiązań

Pozostajesz spokojny
Nikt jutro cię nie zaskoczy
Twoim własnym życiem

Rozprawa z supportem

Był chwilą
Ale czuł się z tym dobrze
Perfekcyjnie oszukany
I zapewniony
O swojej wyjątkowości

Gry słów które znam na wskroś
Uczyniły go moim niewolnikiem
Choć myślał odwrotnie

Opętany swoją własną pychą
Nie pozwolił sobie zauważyć
Że takich jak on
Mam w zanadrzu wielu
I żaden
Nigdy nie stanie na podium
Które w prezencie
Oddałam już dawno
Komuś innemu

Zakazanym owocem

Dałeś mi moc zakazanym owocem
To jak wyższa forma zrozumienia
Rzeczy o których nie sądziłam
Że można myśleć

Dziś w umyśle zapanował porządek
A ręce rwą się by dotykać
Tych wszystkich sytuacji
Jakich nie sądziłam że można dotknąć

Weszłam w głąb siebie
To jak wejście do domu strachów
Znów byłam dzieckiem
A całość była grą skojarzeń
Nagle zniknęły obecne pragnienia
A ja odszukałam ukryte wewnątrz siebie prawdy
Które przez lata zagubiłam

I nagle czuję że nie potrzebuję
Chwilowych uniesień
A umysł ukierunkował się
Na powszechnie uznane za najmniejsze dobro
Ale zmierzając się twarzą w twarz
Z własną intuicją
Dziś nie czuję lęku
I całość wydaje się piękna
Choć nie jest wcale pozytywna

Wyczyściłeś mnie z uzależnienia
A ja w ciągu jednej nocy stałam się dojrzalsza
I pojawiły się we mnie dotąd nieodkryte
Źródła radości i chęci spełnienia
W zupełnie inny sposób
Niż dzień wstecz
Mogłam w ogóle pomyśleć