sobota, 26 grudnia 2009

Zmieniam...

Mój świat wiruje. To niepowtarzalne, to niedorzeczne, ale wiruje. To chore i nieodpowiedzialne. To infantylne (zaczynam nadużywać tego słowa). To śmieszne.
A tak bardzo mi dobrze z tą myślą.
Lekko, przyjemnie, choć frustrująco. Mam nadzieję, że kiedyś tu trafisz przez własną ciekawość...

Spójrz jak dziś pachnę znów!

W ostatnim roku zszarzałam
I bałam się
Migotających komór miasta
Stałam się cieniem własnych ambicji
Zostawiałam siebie pod kołdrą zimową
Wychodząc do pracy
Znikałam stając przed sobą samą
Przed nieswoim dziś lustrem

A dziś
Pachnę i lśnię
namiętnością
niepoznanych palców
zobacz
jaka jestem dzisiaj szczęśliwa

Wierzę w to

Nieobecne ciągle palce
Na mojej skórze malują
Tory
Po których
Jeden za drugim
Poruszy się
Wstyd

I nie będzie to ani nieśmiałe
Ani bezlitosne
Taka nasza mała
Nadzieja
Że odnajdziemy w tym
To bajkowe
Od zawsze nieobecne

Wkręt

Jego głos sprawia że moje palce drżą
A oczy lśnią
Jego skórą
Poddają się grawitacji miękkie kolana
Jak z poradnika dla nastolatek
Sprzedałam się cała
Dla dotyku którego nie znam ciągle
Dla chwili uniesień
Nowego oddechu na plecach
Sprzedałam się cała
Jemu
Dla niego

W labiryncie niedorzeczności...

W labiryncie niedorzeczności
Błądzę
Myślałam że
Wydawało mi się wszystko takie proste
I miałam rację
Wydawało mi się
Nie wejdę przez nos czy oczy
Do jego głowy
Nie wejdę
Nigdy nie weszłam

Czekając na Niego

Schładzam głowę pod kranem
Nie chcą odpłynąć od mnie
Myśli natrętne
Przeklęte
Święte

Wiesz
Jutro wykonamy taniec
Wśród nieznanych dotąd traw
Będzie i śmiech
I szept
Boję się łez

A dziś
Frustrująca cisza
Naga naprzeciw mnie siada
Ta cisza między jednym telefonem
A drugim
Przyjdź już
Unicestwijmy strach

Obiecaj

Obiecaj
Że ukażesz mnie za każdego papierosa
Że nie zranisz
Że nie będziesz lepszy niż sobie ciebie wyobrażam
Że nie pozwolisz mi
Zakochać się w tobie

Obiecaj
Że nie będziesz miał złych intencji
I że nie okażesz się księciem
Bo wiem
Że to nie będzie moja bajka

O Tobie

Marzę o nim
A marzenia te
Są na zmianę
Sprośne i przyzwoite

Myślę o nim
O myśli moje
Mają smak tęsknoty
Tak bym chciała
By okazał się dobrym dla mnie

I nie byłoby w tym nic złego
Gdyby nie kruchość tej sytuacji
To jak jedzenie cukrowej waty
W pochmurny dzień
Mogę go całego zjeść
Ale czy zdążę

sobota, 19 grudnia 2009

Changes.

Te zmiany chodziły za mną od kilku miesięcy. Już się cieszę na myśl, co mogę teraz zrobić. Sama. Samodzielnie. Nigdy się nie cofam.

Zmieniłeś moje sny

Słodko spałam
A sny moje miały smak malin
Zbieranych w gąszczu traw
Z ziemi
Tych najdojrzalszych
Najsłodszych

I byłeś w nich i ty i ja
I wszystko co sami
Potrafiliśmy stworzyć
Odrzuciliśmy to co znamy
Zmierzaliśmy w przód
Budując ściany naszych domów
Byłam pewna że filary są mocne
Że już stoją
Dziś nie ma ani ścian
Ani miejsca na dom

Słodko śpię
A sny moje mają smak imbiru
Rozgrzewają
I ciepła taka biegnę do przodu
Całkiem spontanicznie
Głośno stukam obcasami
To pewny chód
I już nie potrzebuję zapewnień od ciebie
Że nic złego się nie stanie
Nie wiesz nic o sobie
Więc nie możesz układać opowieści
O mnie i moim jutrze

Nie wiedziałeś także że
Zawsze byłam samodzielna
Tylko lubiłam gdy myślałeś że
Jesteś mi tak bardzo potrzebny
Że bez ciebie boję się wyjść
Na spotkanie z własnym cieniem

Sprzedawca marzeń

Mylił się myśląc
Że jestem zbyt słaba
By pod wiatr iść sama
Nigdy nie stał przede mną
Nigdy mnie nie chronił
Bardziej wystawiał na walkę
Nie szczędził mi łez
Lubił gdy płakałam

Kochałam go miłością bezwarunkową
On szukał spokoju
Kochałam go szalenie
I wolałam jego uśmiech od swojego
On udawał
Mówi że udawał

Nie wiem kto został właśnie
Bardziej skrzywdzony
Moja miłość
Czy jego obraz nierealnej idealności
Od której tak odbiegałam
Dziś to już nieważne

I nawet nie czuję się zazdrosna
O kolejne jego zdobycze
Gdzieś uleciała mi udawana uległość
Dobrze wie że kosztował mnie wiele wyrzeczeń
Którym nie zawsze sprostowałam

Pierwszy raz dałam się nabrać
Że dobro wychodzi naturalnie z człowieka
Nie zważyłam że może być wyuczone
Z tysięcy książek i audiobooków
Bardzo mu ufałam
Zawsze był dobrym sprzedawcą

O moim bólu

Mój ból jest niczym szczególnym
W ogromie czasu w jaki właśnie wpada
Jest niczym szczególnym w starciu
Z larwą motyla
Który ma przed sobą tylko swoje życie
Jestem nieznaczącą kropką w zeszycie starej księgowej
Mój ból nic nie zmienia
Ponadto dla ciebie wydaje się być niedostrzegalny
Chowam pod kosmykami przydługich włosów
Rozkrzyczane oczy
Tylko mnie pogrążają

Wybacz że nie starczyło mi odwagi
By stać się pierwszą która wprowadzi cię
W mój świat intryg i kłamstw
Odeszli
Ja z pola bitwy zbiegłam
A wystarczyło jedno słowo
I nie powstałby dziś ten wiersz

Sprawdzian Lojalności

Padłam ofiarą własnych kłamstw i intryg
Wczoraj to się stało
Zaświergotały ptaszki na dachach pałaców
Skąd one się tam wzięły
Nie lubię gołębi

Czego chciałaś od nas
Szaro-bura ptaszyno
Ufałam ci za bardzo
Mimo sprawdzianu lojalności

Teraz nikt nikomu nie ufa
Czy to o tym była twoja piosenka?

sobota, 5 września 2009

Zesrać się, nie dać się.

Nasz Zajebiście-Dobry-Plan nie wypalił. Wypalił się jedynie skład, ale wiadomo - ciągle w przód i tylko do góry, póki starczy czasu. Euforia się wzbiera znowu, może w końcu zamieszczę linka do TEGO zajebistego planu.
Poza tym stabilniej, choć to nie jest stan, który mnie zadowala.
Jedyny plus taki, że można zebrać myśli, ale można to robić również jadąc tramwajem czy autobusem, wiec po co to komuś?

Dzięki wielkie wszystkim odwiedzającym, czytającym i tym, którzy już dodali "mnie" do ulubionych i zaglądają częściej. Mile widziane komentarze, a dla osób, które wpadają tu tylko po to, by dać upust swoim negatywnym emocjom - Klaudia wredna baba i statystyki na blogu ma, więc wie kto i co. W miarę możliwości. Do reszty można dojść drogą dedukcji, a ta umiejętność u tak wrednego stworzenia jak ja jest silnie wykształcona.

Szczerze mówiąc nie wiem o kim to.

Zapomnieć przecież łatwo
Że na świecie prócz tych co chcemy
Jest i pies nielubianego sąsiada
I pająki pod parapetem

I choć tak bardzo nie chcę
Widzę je ciągle
A gdy wyobrażam sobie
Że ty tu staniesz nagle
Nie ma cię

Chyba odszedłeś
I było to dawno
Nie powiedziano sobie żadnego żegnaj
Byliśmy tacy nieosobowi
Jak zwierzęta

Rośnie we mnie żal
Ale to przecież nic nowego
Coś podtrzymywać musi mnie przy życiu
Rośniesz we mnie
I już nie wiem ani jak się nazywam
I jak bardzo stara jestem
Kamufluję się jeszcze dobrze
Ale ile tak można trwać
Czekając
Nie wiedzieć na co

Mój zapał nie umarł.

W końcu spadło z nieba
Balustrady obija
I hałasuje
Jest jak nieproszony gość
Ale w takich chwilach tak bardzo słodki
Mówi mi że będziesz wcześniej dziś
Porzucisz całe miasto i przyjedziesz
Czym mam cię dziś zaskoczyć?

Ludzie tacy jak Ty rzadko lubią niespodzianki
Inni mówią że to nie usprawiedliwienie
Że ja się już nie staram
Że w końcu stałam się przeciętna

Ale tamto nie było iluzją
Nie było kłamstwem

Na niebie widzę słoneczko
Choć potykam się w pokoju o własny lęk
Nie wiem ile zdołam jeszcze się szczerzyć do was
Ale Ty dziś będziesz wcześniej
Z Tobą nie boję się duchów i demonicznych twarzy
Wyświetlanych na naszych ścianach jak filmy w niemym kinie

Spędzam tu kilka godzin dziennie
Nasłuchując obcych kroków i skrzypów drzwi
Przecież jestem sama
Nie mam się czego bać
Czy ty wiesz jak cisza potrafi emitować strach?
Skupiając się na własnym życiu
Kiedy mam ci prasować koszule?

Niefart

Wymodlili to
Albo ja nie wymodliłam swoich próśb
Mniejsza z tym

On już nie chce
Ja siedzę w miejscu
I kłamię
Robię to co najlepiej wychodzi
Zdolnym i leniwym
Wolałabym być w takim momencie
Pracowita i umasowiona
By zachować ciągłość finansową
Bawiłyby mnie żarty prostackie
I zachwycałabym się tanim podrywem przy piwie w plastikowym kuflu
Dwie komórki na stole
Kogo to bawi jeszcze?

Chciałabym byśmy byli inni kochanie
Może nie poznalibyśmy się nigdy
Ale nie odczulibyśmy tego
Bo przy lichym składzie bystrych cech
Zadowolilibyśmy się tym mięsem
Jakie dziś nie potrafimy przełknąć
Ponoć dobrze
Ale przyjacielski materiał tak szybko nam się zużywa
I zostajemy sami dla siebie

Mówią że jestem pyszna
Też by tacy byli
Gdyby widzieli więcej
Nim się wydarzyło

Człowieku
Ty puchu marny
Marność nad marnościami

O potencjalnej przyjaźni K-K.

Jeszcze nic się nie wydarzyło
I wstyd mówić głośno
Ale dwa słowa mi wystarczą
By wzbudzić czujność
I nie zasypiać mocno

Kontroluję cię
Każdy ruch
Gest
Szerokość uśmiechu
Już wiele takich jak ty
Straciłam
Brak wiary we własne intencje
A poza tym w takich stosunkach czasem bywa nudno
To nie to co chwilowe przyjemności konwersacyjne
To podniecenie gdy słyszysz jednego wieczoru piąty raz „nazywam się”
Jak dobrze to znasz?

W tych relacjach nie ma dotyku Erotyzmu
To chyba główny powód dlaczego młode kobiety
Wprowadzają go w swoje środowisko
Coś więcej wiążącego
Niż zwykła rozmowa i garstka uśmiechów
Mówisz
„Ja życzę tobie dobrze
Ty życz mi”
Pracujemy nad tym
Ale w tak kruchych relacjach
Nie ma miejsca na naciąganie cierpliwości
Za stara już jestem
Zbyt sceptyczna
Zbyt nieufna

Skoro dekady za dotyk wymieniają
To co ją mogłoby ograniczyć?

Kochanie
Chyba jesteśmy tylko dla siebie
Na wieki wieków
amen

On ma żonę!

Już któryś raz napadł na mnie
W dzień duszny i bezwietrzny
Z rąk wypadła oranżada
Już nie pachnie z buzi słodko

Otworzyły mi się oczy
Z tego co tam zobaczyłam
Wierzyć nie chcę
Wiem – idiota
Para idiotów?
Chyba kpina…

Nie domyślisz się w ogóle
O co chodzi w tej sprawie dziwnej
Przez stos kłamstw przebrnęłam
W końcu znam prawdę
Byłam tam

W mojej głowie
Rysują obrazy nieznośne
Że on nie żyje
Że ja nie żyję
Śmiech na sali
Proszę pana – ma pan żonę
O takich rzeczach więc się nie wspomina
Ale nie
Wiecie – dostał kosza
Byłam pierwsza

Do bólu żałosna
Że wcześniej nie przewidziałam
Że spod deszczu pod rynnę
Podeszłam
Podbiegłam
Tak dawno to było…
Wiem – głupia byłam

Siedząc na szpilkach.

Chyba ustawiają się w kolejce do mnie
Moi mali oponenci
Każdy z maską a każda inna
Tyle wątków prawdy poznałam odkąd jesteś ze mną
I żaden się jeszcze nie skończył

Muszę utrzymać pion
A usta w określony kształt wykrzywiać
Taka męcząca monotonia
To wcale nie takie proste jak myślisz
Zwłaszcza kiedy w kieszeni otwiera się nóż
No cóż

Każdy za parawanem w przymierzalni odstawia w kącie
Swoje życie
Wchodzi w salony z tym pieprzonym spokojem na twarzy
Tylko mi ciągle przeszkadzają muchy na suficie
Tak rzadko widzę tyle much
Chciałabym odciąć od nas moje emocje
Ale one chyba nie chcą się ze mną rozstawać

Tutaj ktoś coś stracił
Tutaj nie ma świeżości
Ktoś zawiódł dziś pierwszy raz a ktoś inny ciągle zawodzi
My siedzimy nieruchomo
Już nawet nie odważę się otworzyć ust
W tym swoim wymownym grymasie słodko wyglądają
I wtedy nas bardziej lubią
Kiedy udajemy jak oni
Choć nie mamy takich problemów

Podbudowujące dla nich bywa również
Gdy wkurzę się na tę cholerną muchę
Można wtedy powiedzieć wszystkim
„Ona się pokłóciła ze swoim księżycem!”
Muchy świetnie ściągają uwagę świata
Jak widać

Nie chcę tam znów być
Dziękuję ci za wszystko
Ale nie każ mi zbyt często tak nerwowo się uśmiechać
To takie niesympatyczne i konformistyczne
To tak zupełnie nie ja
Za co mnie lubisz?

...Bo mam nową pracę!

Stroję się w dobre słowa
Od kilku lat zbieram je jak znaczki
Odrywam od tych dobrych pocztówek
I pozytywnych wyciągów z banku

Każdy coś chce
I patrzy przez pryzmat własnych durnych dni
Gdzieś tam mnie odnajduje
A nawet gdy mnie nie ma
To na pewno byłam ja
I będę ja

Tłumaczenia są zrywane jak z tablicy ogłoszenia
Konkurencyjnie brzmię
Jak każdy
Kto ma coś do powiedzenia
Gdy nie pokrywa się to z tym
Z czym wypadałoby by się nachodziło
Mama już wie
Więc nie zostało dużo
Świat minus dwa
To i tak dobry wynik

Automotywacja

Choć nóg już nie czuję
Lgnę pod tę górę
Głupia jakaś jestem
Tak słyszę

Upadły obok mnie
Dwa księżyce drżące
To nieprawdopodobne
Że ja ciągle stoję

Nikt nie wierzy we mnie
Nawet ja sama czasem zapominam o tym
Patrzą nie od dziś
Ale pamiętają tak niewiele
Z moich dwóch dekad
Przecież mogę być kim chcę
Tak mówiliście

Choćby oderwał mi wiatr przez metą nogę
I musiałabym czołgać się
Dziś wiem że chcę iść dalej
Bo skoro nikt we mnie nie wierzy
To sama sobie muszę obiecać
I sama muszę wszystko zrobić
Bo skoro nikt nie wierzy we mnie
Kto inny będzie mnie wspierał
Jak nie ja
Przecież życie się dziś nie kończy

poniedziałek, 11 maja 2009

Czy każdy blogowicz jest ekshibicjonistą?

Ponoć nie. Tak czytałam. Ja się powoli oduczam, jednocześnie przejmując z powietrza nawyk pisania bo mi się wydaje, bo gdzieś widziałam, choć nie moje. Kontrowersji wzbudza trochę, kilka z tych bzdur tutaj, ale prawda jest taka, że na logikę odsłaniać zakazanego nie będę, więc skoro odsłaniam, to nie moje.
Chciałam się tylko wytłumaczyć.

A poza tym witam wszystkich nowych podglądaczy na tym blogu, miło mi ;) I dzięki wszystkim za dodanie mojego bloga do ulubionych. Nie sądziłam, ze ktoś poza mną i kilkoma ciekawskimi to czyta, ale miło mi doprawdy.

A dziś się chwalę tym, co za miesiąc mieć będę, a przygotuję(jemy) się do tego od kilku tygodni. Wypali? Musi. Trzy osoby nad tym pracują. Po dzisiaj to już w ogóle jestem pełna optymizmu i... jak dodam linka za miesiąc, to może części opadnie w końcu na dobre kopara ;)
Miłego.

Egoistka

Bądź bardziej srogi
Bo ja się nie boję
I za bardzo kocham siebie
By rano z łóżka wstać
I pobiec po energię dla ciebie
Wyrzekam się że jutro to zmienię
Czy ty naprawdę wierzysz że nie mam w sobie energii
I z pustego nie naleję?
Ja sobie nie wierzę

Bądź bardziej stanowczy
Tak bym wiedziała że termin goni termin
I zapchaj mi nimi grafik
Wiem że wieczorem padnę na twoje kolana i energii
Nie będzie by się podnieść i wygodniej ułożyć
Ale co za różnica
Skoro teraz ty tak padasz?
Weź ze mnie więcej
Niż jesteś w stanie sobie wyobrazić
Wtedy może w połowie będę tak dobra jak myślę
Że jestem

Bądź częściej
Możesz zarazić mnie rozkładem na progu
Możesz mnie zarazić ziewaniem przez sen
Możesz mnie zarazić depresyjnym lękiem
Tylko bądź częściej
Bo teraz przez to że tak kocham siebie
Nie mam Cię prawie wcale
Ale mimo wszystko nie czuję się
Egoistką

ŁYK SZCZĘŚCIA

Choć czuję że złapałam w garść wodę
I nie przecieka nic
To nadal modlę się
O deszcz złoty co będzie ratunkiem zawsze
Ilekroć kropla uroni się spod skrzywionych palców

Modlę się o cud
Choć Cud już nastał
I ja śpiewam o nim że tak niesamowity
I pyszna nawet jestem
Euforia rozsadza wszystko we mnie
Kurczowo trzymam tę garść wody
Taki mały psikus

Modlę się o dobrobyt
Zachłanna nie jestem
Wiem kiedy przestać
A z wody w garści napoić jestem w stanie
Cały świat
Dziś euforyczny taniec przedstawiam
Na śląskim Broadwayu
Czmychając w tanich szpilkach przez główną ulicę
Oni jeszcze nie wiedzą
I nigdy nie będą wiedzieć zapewne
Jak dobro upoiło mnie tym kwietnym popołudniem
Czuję że złapałam źródło życia
Między palcami wiruje mój przyjaciel
Modliłam się może ze dwa razy
Czy czegoś więcej dziś trzeba?

DG

Patrzę na to jak na obce jakieś przedstawienie
Co się wydarzy kiedyś
Może
Być może
Za rok
Pod koniec życia
Nie mojego
Zapewne


Patrzę na to i przemyka co prawda
Moja twarz radosna przez kadr
Ale to takie odległe ciągle
Gdzie tu się ostrość reguluje?

Patrzę i widzę Ciebie
Jak obok mnie stoisz
Ja pachnę
A ty nie jesteś na mnie już w ogóle zły
Bo teraz pachnieć mogę
Mamy co chcemy
Zdobyte
Zdobyłam!
Zdobyliśmy!
Patrzę

Patrzę i oczy przecieram
To blisko tak
Nie za rok i nawet w moim życiu
Za miesiąc najdalej
Może jutro
Za pięć minut

Ile czasu przepuściłam
Całą wieczność
Myśląc że większość ciągle przede mną
Choć mam dwadzieścia lat
W tej wizji widzę
Że zdobyłam
Że wygrałam
Kochanie
To już za moment
Nie spóźnię się
To już za chwilę przecież
Ja już jestem gotowa

Dawny

Mnóstwo tam sprzeczności
A dwulicowość kobiet wylewa się oknami
Choć tylko jedna tam została

Mnóstwo gniewu jak para się unosi
Pod sufitem bryluje jak stary towarzysz
I co chwila popchnie kogoś na kogoś i na coś
I kpi sobie że tak łatwo dają się mu prowadzić

Widziałam go wczoraj
I powiedziałam mu
„Nie podchodź do mnie
Bo gniewu już nie lubię
Rozpoznaję tam kilka swoich małych żołnierzy
Silni i chytrzy byli swego czasu
Ale opuszczając te mury
Postanowiłam porzucić wszystkie złe nawyki
Bo to nie dawało mi możliwości
Łapania słońca w szczeliny rzęs
A na szczęścia znalazł się człowiek
Który nauczył mnie tego
I teraz wracam tutaj i chcę ich tego też nauczyć”

Zaśmiał się Gniew złośliwie i szepnął
„Powodzenia
Daję ci trzy dni”

Chciałam wyjść już pierwszego
Po godzinie miałam dosyć
Ale dotrwałam do końca
Morału nie wyciągnęłam
Papierosa zapaliłam
„Nie mam sił, weź ich sobie”
Powiedziałam i chyba płakać mi się chciało
Bo tyle się pozmieniało od tego samotnego roku
A on do mnie „Sami przyjdą”

Do dziś mam nadzieję

Dwa światy

To są dwa różne światy
Dziś pojąć nie umiem jak mogłam kiedyś
Żyć w nich na zmianę

To są dwa światy tak bardzo różne
Jak noc i dzień
Choć w dniu i w nocy dobre chwile znajdę
To tutaj ciemna noc jest czasem w otępieniu i gniewie
A dzień wita mnie z uśmiechem i pyta „Co u Ciebie?”
Głaskając po głowie
Jak mogłam tam żyć?
Ja nie wiem

To są światy dwa różne
Ten jeden obcy mi jest dziś tak bardzo
i boję się myśleć
gdybym mój dzień runął nagle
ile byłabym w stanie zrobić
by nie musieć tam wracać
noc chłodniejsza niż ta którą znasz

Tak przygnębia mnie świat ten zły
I tyle bym zmienić w nim chciała na lepsze
By bardziej przypominał mój
Idealny tak
Ale brak mu elastyczności i zmieniać się nie chce
Powiedział „Chcę być zły bo tylko wtedy czuję się swój i zawsze taki byłem”
Zawsze
No tak
A jak mogłam ja głupia tego nie zauważyć

Zdziwiła mnie ta rozmowa ze światem
Że tak łatwo się przyzwyczajamy

„Pod koniec świata tez będziesz zły?
Bo widzisz ja się boję że do końca świata
To za mało czasu bym mogła się moim światem nacieszyć”
Powiedziałam mu a ten zły mi warknął:
„Do końca świata to tutaj już nikogo nie będzie
Więc czym się martwisz?”

Biegnę

Już wyszłam z szeregu
Ale każdy widzi to inaczej
Niektórzy nie chcą widzieć
Jeszcze się zatrzęsie i niebo
I ziemia
Piękny będzie ten nasz Świat

Już stoję przed kilkoma
Do wielu mam daleko
Ale ktoś powiedział mi jak biec
Czy nie skorzystam?

W każdy chwili mogę do rzędu wyrównać
Ale jaki sens miałaby taka gra
Gramy o marzenia
Więc tutaj nie ma limitu dnia
I nie ma sensu wracać do umasowienia

Wczoraj powiedziałam matce
Że wyjeżdżam
Że będę przed większością i że trochę się boję
Bo to bieg i duszności można złapać
Ale to są marzenia
I tu jak dziecko trzeba
A tak niedawno jeszcze przecież nim byłam

Ja już wyszłam z szeregu
Choć jeszcze nie każdy wie
Ale ja nie wrócę
No chyba że powiedzą mi że bardzo źle biegnę
Ale czy to możliwe?

Strach

Zobacz jak się boję
Chyba znów uciekam
Choć w ucieczkach tych lgnę w przód
Ku spełnieniu naszej idei
Ale boję się
Tak zupełnie po ludzku
Jak tchórz

Spójrz na moje ręce
Drżą i marzną w tej przestrzeni
Gdy głuchy czas kradnie Cię co ranek
Do wieczora
Okrutne te życie
Okropne

wtorek, 10 marca 2009

Dostawa świeżego mięsa

Rozbieram się z emocji. A co tam.

Głupią babą być

I kto by pomyślał
No kto
Wiem dobrze jak patrzą na mnie
Ciągle wiszę nad nimi jak złowieszcza mgła
Jeszcze pokłócą się ze sto razy o moje usta
I dłonie
I piersi wdzięczny ton
I kto by pomyślał
No kto

Chciałabym konfrontacji
Ich smutna kontra moja roześmiana twarz
Wiem że nikt w ten obraźliwy epitet wierzyć nie chce
Ale spójrz
Czy nie wiszę nad nią
Czy nie boi się ciągle że gdybym tylko chciała
Ale ja nie chcę
Nie moja droga
Ja już nie chcę

Wychodzi zapewne z założenia
Że skoro tutaj stoi to ja jej najgorszego
Życzyć chcę
Nic bardziej mylnego
Moja droga
Ty tylko zostałaś pochwycona przez iluzję w jaką
Sama kiedyś trafiłam
I dziś chcę strzec inne naiwne

To nie była zazdrość

To nie była zazdrość
Choć myślisz inaczej
Tym bardziej gdy w pierwszym zdaniu
Odpieram już wasze zarzuty
Jakbym się usprawiedliwiała

Ja nie lubię cudzych stóp na mojej wycieraczce
Gdy jak sępy krążą
Padliną by się najeść chciały
Myślą – zabije to odda
Nie oddam
Nie zabiję

To nie była zazdrość Skarbie
To tylko żal wielki że takie jednostki
Psują dobre imię mądrej części kobiecości
Że pchają się szczelinami w drzwiach i oknach
Do naszej sypialni
Mogłyby nawet udawać kurz
Byle tylko być blisko

Żal mi
Smutno czasem nawet
Że na pokazy zadowolenia się silą
Ale gdyby mogły dostać od ciebie szansę
Rzucenia wszystkiego i ucieczki
Poszłyby na to
Byle z Tobą
Wiem
Bo w części jestem do nich podobna
Też w Tobie widzę Tę Wielkość

To nie była zazdrość Kochanie
Nie pobłażaj sobie
Szkoda mi tylko że męczą się ciągle zamiast zapomnieć
Na każdego czeka ta połówka pomarańczy
Choć to mdłe
A Ty swoją znalazłeś
Przecież wiemy

Spełniłeś moje największe marzenie

Urzeczywistniałeś moje marzenia
I nagle gdy urzeczywistniłeś to dotychczas największe
Skończyła się moja inwencja twórcza
Już nie mam o czym pisać

Ucieleśniłeś mój ideał miłości
Irytowałam się długo nie umiejąc zaakceptować
Że już znalazłam swoją połówkę jabłka
Tak pięknie współbrzmi każda nasza cząstka
Już nie mam kogo szukać

A kiedy wkroczyłam tak wyposażona w nowe realia
Zatrzęsło się pode mną
Przecież to się dzieje kilka lat wcześniej niż sobie planowałam
Cieszę się
Boję się
Co jest?

Niedowiarkowi

Tak ciężko uwierzyć
Choć nie ma to związku z wiarą
Że ktoś może być lepszy
A kiedy wkracza bariera wiekowa
Takiej możliwości nikt nie bierze w ogóle pod uwagę już

Chyba że skonfrontuje się osobiście
Z niemocą pytań średnich
Wtedy rzuca się oszczerstwami
A ludzie jedzą
Jak darmowe pączki
To już nie boli
Zbyt wiele razy ktoś nie wierzył
Tak często mylił się
Dziś napawa mnie to dumą
Niepozorna
Choć gubi to
I trudniej mi iść w przód
Na głowę wór
I cała naprzód?

Oświadczenie publiczne

Milion nocy już minęło
A on przespał je
I ciągle pod moim oknem
Tkwi
Choć zmieniło się

Milion dni za nami
I każdego z nich łaskotały mnie
Radośnie palce ukochane
A on myśli że kłamię
I udaje
Niedorzeczność jakaś

Miliony westchnień moich
Silnych jak nigdy wcześniej
Ktoś nazbierał przed snem
I przed obiadem
W kuchni i w pokoju
Domatorką się stałam
Zobacz

Czekanie na P.

Czekam od wieczności
A wyjechałeś przedwczoraj
Dom tak pusty
I zapach twój nie unosi się wokół
Wróć jak najszybciej
Ja czekam

Czekam już chyba od zawsze
A nie widzę Cię dni cztery
Wszyscy się dziwią czemu smutna chodzę
A jak mam się cieszyć
Gdy nie ma mojego Słońca?!

Czekam od blisko tygodnia
Trzeźwieję od hiperboli
I przeromantyzowanych uniesień
A Ciebie nie ma
Wyjechałeś
Na święta tylko
A dom nasz oziębił się znacznie
I zegary stanęły
Pościel nie przyciąga
A filmy nie interesują

Nie ma Cię
Ja czekam

Jakieś nieporozumienie?

Zabiorę siebie w inny wymiar
Swojego lenistwa
Stanę na nogi i postaram się biec
Meta tak daleko a oni przede mną
Niedaleko
Generalnie nie straciłam chyba dużo
Więc biec będę bo jeszcze mam czas
Tylko jak tu zabrać siebie samą
W inny wymiar lenistwa
Gdy nikt nie ciągnie w przód
A co będzie na końcu
Dobrze wiem

Mówią że byt ziemski
Nieważny jest wcale
Więc po biegniemy wszyscy
Po co ścigamy się bezczelnie
Po co bijemy po twarzach nowinkami z gazet
Że on już dobiegł ale profilaktycznie podskakuje jeszcze
Po co

Kochanek

Nie kochałeś mnie ani przez moment
Mimo to przychodzisz teraz
Pod próg mojego domu
W którym on bezpiecznie śpi sobie
I prosisz raz jeszcze o chwilę ze mną
Twoje usta nie ruszają się w ogóle
Ale
Czy ty wiesz co to znaczy?
Prosisz mnie o wieczność całą
O wieczność w upokorzeniu
O wieczność z zasznurowanymi do bólu ustami
Prosisz mnie bym się zapomniała
Powiedz czemu ta chwila zapomnienia
Powoduje że całą wieczność później drżę w środku?
Nie kochałeś mnie
Choć ja chciałam bardzo
Wziąłeś tyle ile wydawało ci się że daję
I upokarzałam się przez ciebie
Choć z wszystkich moich dotychczasowych grzechów
Ty zdajesz się trwać najkrócej
Mimo to nie umiem sobie wybaczyć
Chciałam dostać od ciebie więcej niż jesteś w stanie dać mi
Chciałam dostać więcej niż mam
A mam najwięcej ile można sobie wyobrazić

Czy też chcesz ją w swoim ogródku?

Wszystko co chcę Ci powiedzieć
Zaklęte jest w tych dwóch prostych słowach
Wszystko w nich usłyszysz
Tylko wsłuchaj się dobrze

Kocham Cię

A miłość nasza jest jak wznosząca się budowla
Co uświetnia wygląd małego miasteczka
Wszyscy patrzą na naszą budowlę
I mówią
„Jak dobrze mieć takie coś”
i wtedy każdy chce zabrać trochę nas do swojego ogródka
albo przynajmniej móc
patrzeć częściej
bo to wielkie szczęście
i nikt nie stworzy drugiej takiej

wszystko co chcę Ci powiedzieć
zaklęłam w tych prostych dwóch słowach
i nie można inaczej
popatrz na naszą budowlę
czy tez chcesz ją w swoim ogródku?

Księżyc

To księżyc chce błyszczeć
I zazdrości gwiazdom
Odbijać może tylko ich blaski
A mimo to topi się w cieniu
Ale dzieciom które patrzą na niego
I nie wiedzą co jest grane
Wydaje się że to on tak lśni
Od jutro my będziemy gwiazdami
A oni będą jak te księżyce
Co podpinają się pod czyjś sukces
Już nie będziemy prosić się o chwilę lśnienia jeszcze
Zrobimy to
Będziemy błyszczeć jak gwiazdy

Ostatnio

Ostatnio mam złe sny
A w nich przewijają się takie bzdury że aż śmiech
Ostatnio nie śpię dobrze
Ale nie jest też źle bo ciągle żyję
Ostatnio widzę że oni coś dostrzegają
Lepiej więc nic nie mówić bo będą się modlili o życiowy krach
Ostatnio rzadziej Cię widzę
Ale dzwonisz w ciągu dnia
Ostatnio każdy coś chce ode mnie
A może to ja chcę by chciał
Ostatnio nie mam czasu na nic już
Ale jeszcze mi go nie zabrakło – czy to nie fenomenalne?
Ostatnio już w ogóle się nie boję
Tylko nocą gdy zimno boję się otwierać oczy
Bo tylko wtedy będę pewna – przerwał się sen

Kiedy boisz się iść ze mnądrogą którą mi podałeś

Kiedy boisz się iść ze mną
Drogą którą mi podałeś
Nie patrz na to ile można stracić
Bo wtedy nigdy wychodzić nie powinieneś
Możesz zamknąć oczy lub miej je otwarte
Ja Cię poprowadzę choć sama się boję
Ale wiem ze jeśli nie wyjdziemy dziś
Do jutra strach nas może zabić

Kiedy boisz się iść ze mną
Drogą której nikt z nas nie zna
Z kim innym mógłbyś tamtędy pójść
Czy nie podobam Ci się bardziej taka jak teraz
Czy to nie moment w którym znalazłeś we mnie
To co Ci się w sobie podoba?
To już nie młodzieńczy zapał
I daleko temu do dojrzałości
Chodź ze mną
Już dziś wyjdźmy
A gwarantuję ci że pod koniec
Bez zmęczenia będziemy biegli