czwartek, 26 sierpnia 2010

Ta przerwa była za długa.

Mój darmowy internet pojechał na wakacje. Wrzesień tuż-tuż, więc wrócił. Zrodziła się więc notka, mam nadzieję, że nieczytelna. Prywatnie jedno wielkie gówno. Mam chyba jakieś pomylone priorytety w życiu. Zdrętwiałam od środka, wstyd i strach.
Mam dwa stałe ramiona, jedno trzyletnie, drugie ponad półroczne plus kilka odnóży krótko-sezonówek.
Ja się chyba nawet nie chcę zmieniać, chcę tylko mieć swoje m., a reszta się przypałęta sama.

To nie autobiografia

Na lepkiej skórze
Niejeden ma odcisk dłoni
Męskiej kurewskiej
Płonęła jak żywa
Choć nie czuła uniesień
Zamykając powieki starała się
Przywołać miłe obrazy
Ale jej umysł pożądał tylko snu

Na jej lepkiej skórze
Atlas wszechświata możesz zobaczyć
Biało-czarne ślady paznokci na pośladkach
I kolorowe języki
Damsko-męskie
To nie autobiografia choć chciałbyś

Spójrz
Jak bardzo się nie znamy
Jeszcze

Mnie też

Ilekroć odsuwam się
I ubieram maskę zimnej suki
Słyszę od ciebie tyle komplementów
I wyznań miłosnych
Że moglibyśmy obdarować nimi
Wszystkich samotnych

Ilekroć czujesz intuicyjnie
Że ktoś inny zajmuje twoje miejsce
Obok mnie
Pozorujesz niesamowite sceny
W których tylko moja uwaga
Poświęcona tobie
Może pomóc ocalić twoje życie

Czy ja naprawdę tak cenna dla ciebie jestem
Że musisz mnie mieć
Mnie też musisz mieć

Nigdy nie weźmiesz mnie porządnie...

Nigdy nie weźmiesz mnie porządnie
Nie przygarniesz jak swojego kundla
Potrafisz tylko znaczyć teren pod moim balkonem
Co odstrasza potencjalnych
Dużo lepszych od ciebie

Nigdy nie przedstawisz mi swoich problemów
One są nieznajomymi a ja nie mogę z takimi rozmawiać
Milczymy więc skupieni
Na udawaniu zaangażowania
Powoli wierzę im wszystkim
Że moją jedyną funkcją w tej relacji
Jest sprawianie że się uśmiechasz

Pies Ogrodnika

Z samotnością radzę sobie dobrze
Maksymalnie 4 dni
Później w depresyjnym stanie
Podrywać się daję
Jacy oni naiwni

Nikt nie dzwoni
Bo nie dzwonił nigdy
Tylko dwa dni tracę
Na uspokajanie twojego szóstego zmysłu
Ileż wyniosłych kłamstw wymyśliłam
W mgnieniu oka

Szarpię się
Bo czuję na sobie ciebie
Jak leżysz swoim nie lekkim ciałem
Twój oddech na szyi
Trzymasz moje palce
Powykręcane we wszystkie strony
Nie weźmiesz mnie
Ale też
Nikomu nie pozwolisz
Mnie wąchać

Na głodzie

I nie myśl proszę
Że dostarczasz mi tylu uciech
Że innych znać nie muszę
Sfrustrowana przez wyrastające
Jak grzyby
Skutki kłamstw
Szukam obcych ust
Zamykam je własnymi kłamstwami
Ty nie istniejesz
A ja jestem przecież
Idealnym kłamcą
W końcu miałam
Najlepszego nauczyciela

Oddzieleni

Oddzieleni
Jak zwykle
Poza ramami powszechnego zrozumienia
Sama przestaję nas rozumieć

Chciałabym nie myśleć
Jak wiele niszczę jednym pocałunkiem
Skierowanym do twoich
Nie moich ust

Oddzieleni
Znów miałeś wrócić
Nie umiem powiedzieć nie
Tak słodko kłamiesz
A ja po prostu
Nie mam nic ciekawszego do roboty

Wolę uwodzić się twoimi słowami
Niż mówić własnemu cieniowi
Smacznego i dobranoc
Tak
To egoizm w najczystszej postaci

Popsułam się

Popsułam się
I kto teraz
Poskłada moje roztrzepane
Nadgarstki
Kto wyrwie je
Spod ust które nie czują
Ich prawdziwego smaku
Czy ja jeszcze potrafię
Pachnąć

Popsułam się
Sama jestem sobie winna
Oddałam kilka łyków
Mojego ego-drinka
Nieznajomemu
Schlał się jak świnia
A ja jestem dziś
Opróżnioną szklanką
Której nikt nie chce zabrać
Do czyszczenia

Urok

Mówią że moją jedyną funkcją
Jest sprawianie że się uśmiechasz
I bardziej myślisz o falujących kształtach
Niż frustrujących kooperacjach codziennych
Nie jestem twoją codziennością
Nigdy nie zamontują mi tej funkcji
To moralnie niedopuszczalne

Mówią że takich jak ja masz tysiące
Gdziekolwiek się nie pojawiasz potrzebujesz pary wielkich oczu
Które i przytulą i wpatrywać się w ciebie będą
Ja widzę kochanie
Jak nieudolny jesteś
Jak marny i słaby
Ale jest w tym ponadto tyle czegoś wyjątkowego
Że nie wierzę w to co mówią

Wyjechał

Na moich ramionach siedzisz ty
Najpiękniejsza twoja część
Jaką zmyje czekoladowy żel pod prysznic
I choć cierpię w tym momencie
Chciałabym przytrzymać cię dłużej
Na sobie

Może ulotnisz się nocą
Jeśli zapragnę pójść z tobą do łóżka
Gdzie jesteś dziś?

Na moich ramionach siedzi twój zapach
Podkłada pod nos strach
A jeśli to był ostatni raz?

Sumienie?

Nie chciałabym nigdy
Przepraszać samą siebie
Choć już dziś powinnam
Mam w sobie w końcu od urodzenia
Niezliczoną ilość innych żyć
I każdego kogo dotykam
Mogę zmienić w kamień lub ogień
Nie chciałabym nigdy błagać siebie
O wybaczenie za samą siebie
Że źle pokierowałam swoimi pragnieniami
W złą stronę zwracałam twarz gdy chciałam słońca
Że spałam do południa zamiast zbierać wspomnienia
Nie chcę nigdy siebie za cokolwiek przepraszać
Ale niech przez chwilę jeszcze wszystko milczy

22

Powiedziała mi
Wstań
Ale nie dodała później
Zrób to
Tylko
Chwyć go
Jakbym sama nie mogła
Zrobić tego bez niego
Może jestem idealistką
A może po prostu uważam
Że dwadzieścia dwa
To tylko dwadzieścia dwa

Nie chciałabym być w twojej skórze

Nie chciałabym być w twojej skórze
Lubię swoje dłonie
I lubię rzeczy jakie nimi mogę dotknąć
I lubię swoje usta
Nawet gdy czasem nie potrafię ich powstrzymać
I lubię swoje oczy
Widzę wtedy wszystko inaczej niż ty
I choć czuję strach
I czuję ból z powodu własnych dłoni i ust
Nie chciałabym być w twojej skórze

Poza

Wiesz
Powiedziano mi że to ty wyznaczałeś
Jakaś moją wartość
Może wcześniej faktycznie
Podświadomie tak czułam
Dlatego zawsze szukałam kogoś
Kto jest lepszy ode mnie
Póki co tylko ty byłeś

I tkwię dziś tutaj sama
W dzień relaksu w ramionach
Ja ściskam rogi puszystego koca
Nie nazywam tego samotnością
Ale własnym wyborem
I dopiero gdy inni mówią mi
Że nie jest to naturalna sytuacja
Czuję się trochę skrępowana
I chciałabym ciebie obok
By zamknąć im usta
Później wróć do siebie

Ja się znów tłumaczę

Zagubieni w wielkim świecie sfrustrowanych
Odnaleźliśmy w sobie zapowiedź spokoju
Dobrze gospodarujemy więc
Każdym skrawkiem mojego łóżka
A wspomnienia upijamy w butelkach wina
Dogaszamy w pościeli rozżarzone sytuacje dzienne
I wtedy każde wyznanie
Brzmi tak pięknie i wiarygodnie

To coś więcej niż grzeszenie na pralce
Czy w bramie w centrum miasta
W tej relacji jesteśmy tacy prawdziwi
Zawsze zrelaksowani we własnych ramionach
To nie jest przywłaszczanie sobie cudzego męża
Tylko wzajemne wykorzystywanie pełni potencjału

Wiem jak patrzą na nas obcy
Ci wszyscy sfrustrowani którzy frustrują naszych
I wytłumacz im że gdyby mogli się zrelaksować
Tak fantastycznie jak my to robimy
Może nie potrzebowalibyśmy siebie

Ciężko mi Tobie zaufać znów

Może znów nabrałeś mnie na wielkie emocje
Których w tobie nie ma
W końcu potrafimy oboje
Płakać i śmiać się komercyjnie
Lecz ja nie z tej broni strzelam do ciebie
Gdy na dłużej chcę twoich uścisków i spojrzeń

Nie ma we mnie już złości i rozżalenia
Swoją głupotę tłumaczę młodym wiekiem
A to tym co cię we mnie zachwyca
Prowokuję dłuższe pocałunki
Dla ciebie chcę być piękniejsza naturalnie
Po cóż mi twój zachwyt nad moim makijażem
Poznaj moje nagie rzęsy i depresyjne stany
Przy każdym twoim wyjeździe
Może gdy zobaczę absolutną akceptację
Uwierzę
Drugi raz nie dam się nabrać
Raz w życiu jest się młodym

Już nie będziesz zwykłym epizodem

Chciałabym byś za kilka lat
Stał się zwykłym epizodem
Niewartym wspomnień
Nierozumianym
Niepotrzebnym w wierszach

Dziś chciałabym o naszej miłości
Opowiedzieć wszystkim
Choć nie zrozumieją
Chcę o niej pisać i śpiewać
Tobie dedykować uśmiechy
Do ciebie zanosić żale i pretensje do świata
W twoich ramionach unicestwiać
Mokre ślady zagubienia
I zarażać miłością
Niewierzących w nią

Szukam głęboko w nas
Jakiegoś konkretnego sensu naszej miłości
Nie mamy szans
Ale na bycie zwykłym epizodem
Za późno
Spóźniłeś się z wyjściem

Nudne jest udawanie miłości

Nudne jest udawanie miłości
I nudne są późniejsze poszukiwania
Namiastek prostych prawd
Po analizie słów i gestów
Z poprzedniej nocy

Nudne jest czekanie na telefon
Gdy obiecał zadzwonić
I nudne jest rozczarowywanie się
Przecież to było takie oczywiste

Nudne jest pisanie wierszy
O niepoznanych ideałach
I frustracja gdy w życiu ich brak
Nudne są depresyjne stany
Na prywatne zaproszenie
Z dostawą pod drzwi
Nudne jest udawanie miłości

Despota

Despota wszedł pod moją kołdrę
Chyba ciemny pokój mam
Gdzieś się później schował w nim
I tak trwa

Despota odwiedził moje życie
Nakłamał mi bajek nawciskał
Pokochałam jego opowieści
W końcu byłam w nich taka szczęśliwa

Despota trzyma moją rękę
Jestem chyba skrywaną przyjemnością
Nie wiem kim jestem
Nie umiem znaleźć miejsca w jego codzienności
On z kolei wykupuje
Wszystkie wolne miejsca w moim przedstawieniu
Życie toczę więc na robieniu prób
I odgrywaniu swojej wspaniałości

Despota troszczy się czasem o mnie
Recytuje z książek troskliwe pytania
I gładzi policzek
Później całuje mocno i coraz mocniej
Jestem taka miła

Bo mówią, że...

Jestem metodą na nudne popołudnie
Jestem zapowiedzią przyjemnego wieczoru
Jestem nic nieznaczącą chwilą
Tylko dlaczego tak bardzo zależy ci żebym cię kochała

Jestem warunkiem pełnego uśmiechu
Jestem sposobem na samotność w obcym świecie
Jestem przystankiem w twojej podróży
Tylko dlaczego interesuje cię co robię gdy cię nie ma

O Twoich imionach

Skrywam w sobie twoje imię
Raz jesteś kuzynem zza morza
Raz jesteś przyjacielem dobrym
I nikt nie pyta mnie o więcej
Takie nudne imiona ci nadaję
Ukrywam cię przed nowym światem
Bo jesteś moim warunkiem niespełnienia
Ukrywam cię przed wzrokiem niepowołanym
A gdy wyjeżdżasz znów
Moja pościel pachnie tobą
Sen jest mniej wartościowy
Już wymyślam ci następne imię

W ręce mam rewolwer...

W ręce mam rewolwer
Od zawsze
Czasem znajdował chwilowe miejsce
W pawlaczu
Czekając na bardziej niespokojne dni

Gryzły mnie już psy natrętne
Chcące dobrać się do moich kości
Kąsały złośliwe komary
Dym nikotynowy nie działa długofalowo
W środku czy na zewnątrz
Uciekając
Ciągle nie potrafiąc osiąść
Nie użyłam go nigdy
Od wczoraj noszę na stałe zamocowanego
W mojej torebce
Tyle niedorzeczności
Jak pomyje
Wylewa się na moją twarz

Sama tego chciałaś
Nie piszą cię jak cię widzą
Mamy tutaj znakomitych podsłuchiwaczy
Ziemia niech im będzie lżejsza
Po wysłuchaniu tylu oczywistych prawd

Nie zdążyłam ci tego powiedzieć...

Będę lekka
Nie zauważysz mnie na swojej kanapie
I w twojej kuchni
Będę wytwornym zapachem
Cytrynowego ciasta
Pozmywam gdy zjesz mnie

Będę nagim kaktusem
Będę słońcem w pokoju
Na zawołanie klaśnięcia twych dłoni
Będę miękką pościelą
Najwygodniejszą poduszką
Seksowną striptizerką
Wypiorę twoje skarpetki

Będę piękną o poranku
Zarobię na własnego fryzjera
Będę skromna i słodka
Nigdy cię nie oszukam
I nie przepuszczę przez próg twojego domu
Mojej przeszłości
Czy mogę od dziś zostać?