czwartek, 30 grudnia 2010

Używam pralni ;)

Żałuję, że nie możemy tego weekendu spędzić razem. Postanowiłam być znowu naiwna w tej relacji. A piszę to tutaj, bo już nie chcę udawać, że nie istniejemy.
Tak - istniejemy.

Pomieszane z poplątanym, ale jednak za chwilę zamkniemy pełen wspólny rok za nami.
I w moim odczuciu (może już jestem zbyt naiwna, ale to nie ważne teraz) wiele rzeczy zmieniło się na lepsze, z wieloma sprawami poszliśmy w przód... Pojawia się przepiękne zaangażowanie, ciągle tli się nasz romantyzm, niektóre rzeczy stają się oczywiste.

P., dobrze mi z Tobą.


PS.
Mam nadzieję, że ta notka pokazuje, że nie wszystko, co tu wyczytasz, musisz brać na poważnie - tak, jak napisałam z boku.

Śniegu chcę z tobą

Przebudziłeś mnie w środku nocy
A ja ubrana jedynie w przepoconą koszulkę
Musiałam wyjść i rozprawić się ze śnieżycą
A było tak ciepło pod kołderką
Nawet zasłoniłam okna by nie widzieć
Śniegu
Lecz spod szyb zakradał się złośliwy mróz
Który dyskretnie kaleczył moje policzki
Wolałam wierzyć że tam na zewnątrz
Też jest tak gorąco i po naszemu

Z ostrym bólem głowy wróciłam do hotelu
By ci wygarnąć odgarnięty śnieg z parkingu
A zaraz potem chwytając cię za kołnierz
Zaciągnęłam do swojego okresowego mieszkania
Gdzie udawaliśmy w ukryciu szczęśliwą parę
Pamiętasz jak jadłam ci z ręki?

I dalej tak spałam w śnie lepiąc twoje bałwany
Nie było zimna
Nie było wiatru
A później nad ranem oswobodziłeś mnie ze swego uścisku
To był namiętny taniec października z listopadem
Gdy bywałeś u mnie rzadko
Wstrętne nudności na widok śniegu

Ostatnio dostałam cię znowu na dłużej
Już nie śpię choć szczerze mówiąc
Boję się siebie dziś najmocniej
Bo są i bałwany nie moje i jem ci z ręki
A nawet o zgrozo!
Śniegu chcę z tobą

Przestawianie na więcej

Choć mówię Ci to samo od początku
Nawet nie masz pojęcia jak bardzo
Zmieniła się treść i nasycenie tych słów
O ile wcześniej zdaje się że wymawiałam je
Dla Twojej przyjemności
Dziś wymawiam je wierząc w swoją przyjemność

Choć Cię nienawidzę czasem
I życzę Ci byś zniknął w śnieżycy dalekiej
Przeżywam swoje małe śmierci
Ilekroć nie mogę Cię dosięgnąć
Czasem myślę że śni mi się to tylko
A Ty jesteś jak senne widzimisię
Delikatnie wprowadzasz rzeczywistość
Ale jak mam odpowiedzieć Ci
Który kolor jest moim ulubionym
Kiedy ja ciągle żyję tam właśnie
Gdzie oprócz naszych pragnień
Nie liczy się nic

Ciągle mnie masz w garści

Już rok piszę o Tobie
Zagryzając wargi
Choć czasem nie boli
Gdy musisz odejść
Dziś znów chyba
Dałam się nabrać na nasze uczucie
A przecież
Nie wierzę w nas
Nie wierzę w naszą miłość
Nie wierzę w nic co jest dobre między nami
Tylko powiedz mi Skarbie
Dlaczego tak bardzo cierpię dzisiaj
Gdy kolejny raz musiałeś mnie zostawić?

środa, 8 grudnia 2010

Zmieniłam się.

Zauważyli.

Troszkę jesteście przerażeni, a może to ja chcę was przerażać. Nie wiem.
Wyplątuję się ze stereotypów, wpadając w nowe. Zadziwia mnie akceptacja, to powszechne przyzwolenie wśród tych niewielu wtajemniczonych. Znieczulenie nieważnych i strach przed zadawaniem pytań.
A takie to proste jest wszystko.

Notkę zamieszczam, choć nie miałam ochoty. Zbierałam się do tego od tygodnia, może dwóch nawet, bo ostatnio pochłonięta swoimi nowymi sprawami nie miałam czasu na pisanie, także wszystko co czytasz, najświeższe nie jest. Aczkolwiek nie mówię, że nie jest aktualne ;)
Zamieszczam, bo widzę Cię tutaj codziennie, P. Jakbyś mi dawał do zrozumienia Skarbie, że chcesz wiedzieć więcej, bo ostatnio mnie nie rozumiesz. Stąd te Twoje chandry, depresje, złe samopoczucie, niezrozumiałe smsy...
Zmieniłam się.
Zabijam się od środka w końcu.

I wierz mi - tak mi lepiej.
Ciągle Cię kocham.

Na sprzedaż

Na zawołanie mogę płonąć
Wibrować mogę
Jakby na twych palcach
Tańczyły groźne prądy
Mogę cię uwodzić wzrokiem
I sprawiać że nie zaśniesz
Mogę zakotwiczyć mój zapach
Tuż nad twą górną wargą
Mogę sprawić że wyda ci się że znikasz
Gdy zamykasz oczy
Mogę cię zjadać
Nie dotykając
Mogę cię określić
Przekreślić
Zgnieść
Rozłożyć
Wyrzucić
Jak bardzo dziś odważysz się być niegrzeczny?

Formy osobowości

Nie to kim dziś jestem
Będzie jutro ważne
Ale ponoć ważne jest to
Kim byłam nim stałam się jutrem
Szkoda że nikt z nas nie wierzy
I patrzy na to co widzi
I słucha tego co do niego dociera
Różne mamy rodzaje źródeł
Najczęściej źródła tworzą się
W trakcie drogi
I nie ma w nich czystej wody
Jest tylko klarowna
Gołym okiem mnie nie zobaczysz

Mogę być kim zechcesz

I wcale nie tak trudno jest
Grać anioła
Unikatową divę
Zabawną psotkę
Inteligentną kochankę
Posłuszną służebnicę
Zakochaną wariatkę
A dla ciebie kim mam dziś stać się?
Czy stać cię?

Nie lubię kobiet

I wcale nie kryję
Że kobiety które lubię
Mogłabym pomieścić w moim ciasnym pokoju

Wiem że każą zachowywać się tak
Jakby się je wszystkie kochało
Może tutaj leży mój problem
Nie umiem udawać mentalnej lesbijki

Dziś trzyma cię za rękę
I oferuje wierność i oddanie
By za chwilę rzucić się
W ramiona nieznajomego
Który wabi dzikim mieczem

Wytknie ci twoje niedoskonałości
Nie widząc swoich
A i wywyższy te swoje niezauważalne
Krytykując cię za pozorny ich brak

I gdzie tu logika?
Może po prostu
Nie wchodźmy sobie w drogę…

Czy my rozmawiamy o tym samym?

Czy my rozmawiamy o tym samym?
Świat patrzy się na nas jak na kiepskie
Przedstawienie w teatrze
Czuję puls w skroni ale wzrok mam spokojny
Bijesz mnie
Molestujesz
Moimi własnymi słowami
Które nigdy ze mnie nie wyszły
Ponieważ nigdy
Nie poczęły się we mnie
Unikatowe konstrukcje zdaniowe
Z każdym ponownym wypowiedzeniem
Stają się czymś zupełnie nowym
Czy możemy nagrać tę rozmowę?

Istota wylewności

Kryją się za szerokim uśmiechem
Patrząc pewnie w oczy rozmówcy
Ale twoja swoboda i akceptacja
Swoich własnych braków
Czyni ich nieszczęśliwymi

Nawet gdy
Okazujesz swoją ułomność
I prosisz o chwilę otwarcia
Krępują się wywyższając swoje kompleksy
Ponad wszystko
I tylko ty jesteś w stanie mówić
Zapełniając ich czas
Który czują że wcale nie tobie
Chcą właśnie oddawać

Później spotykasz się z uderzeniami
Od ludzi których dotąd nie spotkałeś
Nic nie zostało między tobą
I tym kto udawał że cię słuchał
Bo prawdy jakie dostajesz dzisiaj
Nijak się mają do twoje życia
A przecież mówią o tobie

Zamykasz więc w sobie sekrety
Dusząc nimi słoneczne popołudnia
Ale oni nie chcą tego zauważyć
Żyjemy ponoć dalej
Choć oni trwają w tamtych dniach
Od których ty już dawno odszedłeś

I dopiero gdy spotykasz kogoś
Kto pochłania całą twoją potrzebę
Mówienia o sobie
Ba! Wtóruje ci oddanie
Łącząc swoje sekrety dochodzicie
Do konsensusu
I dopiero wtedy poznajesz
Smak satysfakcjonującej
Terapii
Poszukiwania rozwiązań

Pozostajesz spokojny
Nikt jutro cię nie zaskoczy
Twoim własnym życiem

Rozprawa z supportem

Był chwilą
Ale czuł się z tym dobrze
Perfekcyjnie oszukany
I zapewniony
O swojej wyjątkowości

Gry słów które znam na wskroś
Uczyniły go moim niewolnikiem
Choć myślał odwrotnie

Opętany swoją własną pychą
Nie pozwolił sobie zauważyć
Że takich jak on
Mam w zanadrzu wielu
I żaden
Nigdy nie stanie na podium
Które w prezencie
Oddałam już dawno
Komuś innemu

Zakazanym owocem

Dałeś mi moc zakazanym owocem
To jak wyższa forma zrozumienia
Rzeczy o których nie sądziłam
Że można myśleć

Dziś w umyśle zapanował porządek
A ręce rwą się by dotykać
Tych wszystkich sytuacji
Jakich nie sądziłam że można dotknąć

Weszłam w głąb siebie
To jak wejście do domu strachów
Znów byłam dzieckiem
A całość była grą skojarzeń
Nagle zniknęły obecne pragnienia
A ja odszukałam ukryte wewnątrz siebie prawdy
Które przez lata zagubiłam

I nagle czuję że nie potrzebuję
Chwilowych uniesień
A umysł ukierunkował się
Na powszechnie uznane za najmniejsze dobro
Ale zmierzając się twarzą w twarz
Z własną intuicją
Dziś nie czuję lęku
I całość wydaje się piękna
Choć nie jest wcale pozytywna

Wyczyściłeś mnie z uzależnienia
A ja w ciągu jednej nocy stałam się dojrzalsza
I pojawiły się we mnie dotąd nieodkryte
Źródła radości i chęci spełnienia
W zupełnie inny sposób
Niż dzień wstecz
Mogłam w ogóle pomyśleć

piątek, 12 listopada 2010

Nie szukam.

Bo nie chcę.
Trafiasz na jakieś niezrozumiałe promocje przed-przedświąteczne, dziwne instrukcje obsługi, ubogie programy, złe wirowanie (często nie można tego nazwać wirowaniem), a poza tym mam wrażenie, że żadna nie akceptuje mojego ulubionego płynu do płukania.
Ale już skoncentrowałam się na czymś innym. Rozgrzebałam ideę sprzed ponad roku, konstrukcja podobna, wypełnienie zupełnie inne. Tym razem dam radę.

A wtedy i jakaś zbłąkana pralka się znajdzie.
A notki oczywiście nieaktualne. Ostatnio to z dużym opóźnieniem wkładam, albo piszę o rzeczach, które mnie nie dotyczą.

Skoro chcesz się dowiedzieć czego o mnie, to mam nadzieję, że te bezsensowne wstępy do każdego part'a czytasz. Może wtedy miałbyś mniej chandr.

Nie kłam

Nie kłam skarbie
Że chciałeś dobrze
Świat mogłam cały zdobyć już dawno
Wierzyłam że tylko z twoją pomocą
A widzę dziś jak wielką
Kulą u nogi byłeś
Udając mojego przyjaciela

Nie kłam kochanie
Że kochałeś mnie szczerze
Nic nie wiesz o miłości
Sfrustrowany głupcze
Tak bardzo chciałeś pozbawić mnie szczęścia
Że samodzielnie tworzyłeś
Problemy z których mnie wybawiałeś

Dziś jestem uboższa
Dużo straciłam
I nie wiedziałam nawet
Że trwała wojna
Gdybyś tylko mi pozwolił wiedzieć
Dawno bym cię zostawiła

I owszem
Na jutro będę wiedzieć
Bogatsza o kolejne
Graty w kufrze

Nie gra się w otwarte karty

I zaczął się teatr ciszy
Otwarła się wyobraźnia
I obudziła niepewność
Gdyby nie to wszech-uwielbienie
Gier towarzyskich
Zerwałabym z ciebie wszystko
Czego nie chcę oglądać
I sama stanęła naga przed tobą
Dziś muszę udawać że bawię się dobrze

Idealistyczny projekt

Niedorzeczna będę
I zgrzeszę myślą
Nie znając realnej fizyczności
Ale chyba dziś
Żal tak strasznie mnie wypełnia
Że myśleć chcę więcej niż mogę
I wyobrażać sobie chcę więcej niż wypada
A nuż cię wymodlę
Kontury twoje już mam
Tylko głos skonstruuję
I wyposażę w najmilsze
Na tym świecie
Spojrzenie
Które dotykając mnie
Będzie mnie karmiło
Niekończącą się radością
Odnajdę w tobie poszukiwane od zawsze
Zakłamane w przeszłości
Niezłamane nigdy później
Skonstruuję sobie ciebie

Niezwykły

Masz parę oczu
Parę rąk i nóg
I nie różnisz się od pana w kapeluszu
Co gra smutne melodie na gitarze
W centrum dużego miasta
I nie różnisz się od roześmianych
Przystojniaków goniących
Wzrokiem za damskimi pośladkami
W granatowych dżinsach
A mimo to w twoje oczy
Patrzeć chcę
I twoich rąk dotykać
To wachlarz twojego ciała
Daje mi ukojenie
I największe poczucie bezpieczeństwa
Twoje usta wymawiają najpiękniej moje imię
I tylko ty znasz zaklęcie
Które powoduje że płonę
Przed nastrojeniem instrumentów

niedziela, 17 października 2010

Szukam pralki z długim wirowaniem...

Życie tak szybko się toczy, że w nowych postach nie ma nic aktualnego już.
No.... prawie.

Na własne życzenie

Z zagmatwaną siecią frustracji
Budzę się rankiem
Potargane włosy przeczesuję grzebieniem
I znów mam siły na patrzenie
Przez siebie w przód
Nie mogę zapominać że tam gdzie dziś pójdę
Będę zawsze ja
Mogę zmienić się o nowy pasek czy buty
I wyprostować kołtuny mojej sieci
Ale ciągle to siebie spotkam
A oni spotkają mnie
W upadku nikt nie wyciągnie ręki
Z opresji może by ktoś uratował
Ale sama sobie życzyłam przecież tego
Nie mam więc żalu do nikogo
Tylko trochę mi smutno
Że tak późno się obudziłam

Suport

Istnieje suport
To grupa doraźnego wsparcia
Sztuczne relacje
Różniące się między sobą
Sumując was
Mogłabym być najszczęśliwszą
Kobietą na świecie
Niestety skutek przyjmuję odwrotny

Istnieje suport
Redukuję jego liczbę
Stale prowadząc rekrutację jednocześnie

Istnieje suport
Jak ja już nie chcę suportu!

Zwariowałam!

Stało się niemożliwe
Znów śmieję się do obcych dzieci
I zakochanych par spotykanych z nagła
Na parkowych ławkach
Stało się niemożliwe
Coś się we mnie zmieniło
I chcę być naiwna
Tak strasznie naiwna chcę być
Gdy trzymasz moją rękę
Jesteś tu z nagła
Jak te pary na ławkach
Ale oczywistym było je spotkać
Po deszczowych dniach zawsze
Obsiadają te najbliższe moich okien
Nikt mnie nie poinformował
Że ciebie spotkam
Od kilku dni
Bezwstydnie obdarzam nieznajomych uśmiechem
Zwariowałam!

Chwilowy byłeś

Myślałeś, że niebo pod próg ci zniosę,
Na rzęsach dostarczę dzbany dostatku,
Że będę ozdobą na każdą wiosnę
Bez względu na chłód powietrza za oknem.

Myślałeś, że dam ci więcej niż chcesz wziąć,
Że będę nagrodą za dni, których nie znam.
Jak z bajki wyrwana. To musiało pęknąć.
Dziś już nie mogę cię oczarować.

Współdzielność

Z mojego okna na świat
Widzę inne okna
Zaglądam choć nie chcę
Cisną się pod powieki
Nawet zamknięte
I zablokowane

Z mojego okna na świat
Mam dostęp do całej historii
Istnień bliskich
I niewygodnych
Ilekroć powiększyć chcę
Zasięg pola widzenia
O nowe i nieznane
Oni mnie trzymają
Nie pozwalając się rozciągnąć

W moim oknie na świat
Obrazy zdają się nie zmieniać
Zasypujemy się wzajemnie
Swoimi frustracjami
Nazywając je problemami roku
I tkwiąc tak w tym po same kostki
Zostaję i słucham
Jutro przyda mi się wasze uziemienie
A ja mam czas
Na zdobycie innego świata

Książę

Księżniczką na ziarnku grochu
Jesteś o mój książę
A może to ja nie widzę
Prawdziwości swojego poniżenia
Znam dobrze różnice
Między naszymi pysznymi stanowiskami
W tej całej awanturze
Tyś miał być mój ostatni
Ja miałam być pierwszą
A los jak zwykle śmieje się z nas

Nie zoperuję psychiki
Dla twojego spokoju
Zoperowanie fizycznych cech
To jak malowanie piąty raz tego samego kaloryfera
Lepiej nie będę grzała w nocy

Ja byłam bardziej ugodowa
I przymykałam ślepe oko
Na arsenał twych wad
Z których strzelasz do mnie teraz celnie
Mimo to ciągle się łudzę
O książę niebiański
Że przyjdziesz jeszcze do mnie
I powiesz że niewygodnie ci na tym grochu

Oczywiście nie chcę cię
Ale spędzę z tobą kilka nocy
By pewnym zimnym porankiem
Zerwać z nagła rozgrzaną pościel
I wyjść z nią
Bezpowrotnie

Nie niszczy się serc prawdziwych księżniczek
O mój pyszny książę

Niedostępny

Niedostępny jest
Może nie żyje nawet
Spod płaszcza gdzie namiętnie
Kontempluje rzeczywistość
Lubi obserwować moje niewygodne
Codzienne niejasności

Może stał na rozdrożu
A może stoi tam nadal
I gdyby tylko nie
Zwarta grupa uprzedzeń
Moglibyśmy się uszczęśliwiać
Odnaleźć w sobie jakieś
Nieznalezione wcześniej

Ale skoro to co ogólnodostępne
Wywołuje u niego rząd uprzedzeń
Chyba nie muszę go żałować
Że teraz samotnie męczy się z samym sobą

poniedziałek, 20 września 2010

Niekonsekwentna

Tak.
Ciągle zastanawiam się, w którym momencie spostrzegamy, że dorośliśmy. Że dojrzeliśmy.

Ostatnio słyszałam rozmowę dwóch około dziesięciolatków. Jeden uznał, że tamten pan ma na pewno rację, bo dorośli zawsze wiedzą co mówią.

Czy to oznacza, że nie ma dorosłych?

Są takie etapy w życiu dziecka, kiedy zauważa, że nie ma świętego mikołaja, nie ma zajączka wielkanocnego. A kiedy dochodzi do momentu, że spostrzega, iż jego rodzice nie są nieomylni i nie zawsze mają rację, a dodatkowo razem z nimi pryska iluzja reszty wspaniałomyślnych dorosłych - staje się nastolatkiem.

Mentalnie więc jestem nastolatką.
Buntującą się i robiącą wszystko po swojemu, często egoistycznie, obrzydliwie hedonistycznie.

Czy w tym się czymś różnię od ciebie?
Czy większość z nas różni się od typowego nastolatka?
Przepraszam za ten wylew refleksji, ale chciałam przekazać wam więcej. Martwię się, że tylko ci najlepiej znający mnie, widzą sens tej kilku zdaniowej wypociny.
Starałam się ;)

Rankiem

Kto rano wstaje
Temu Pan Bóg daje
A ja choć nie wierzę
Przestałam przestawiać budzik
O „jeszcze tylko pięć minut”
Razy minimum sześć

I teraz siedzę
Piję słodką kawę
Podziwiając zaspanych spóźnionych
I czekam
Na niespodziankę
Czy mogę wymówić życzenie?
Nie lubię niepraktycznych prezentów

Drogą donikąd...

Drogą donikąd ponoć zmierzam
Choć nikt jej nie zna tak dobrze jak ja
Wiedzą więcej
Więc milknę

Wymyślam teraz nowe historie
Bawiąc i nudząc nimi przyjaciół
Choć wszyscy mówią
Że nie chcą już słuchać
Zawsze są czujni

Mogę być kim chcę w nich
Więc jestem zaskoczeniem
Taka niepodobna
Ale moja zdecydowana postawa
Każe im wierzyć

Tylko wieczorem
Gdy nikną oczy a ja
Odseparowuję się grubą kotarą od nieba
Mogę z tobą rozmawiać
I płakać
Trwać tak w platonicznej miłości
Iść dalej tą drogą donikąd

Przynajmniej to

Kupiłam nową szczotkę
Do włosów
Ze starej powypadały już
Wszystkie twoje
A ja chcę mieć namiastkę
Twojej obecności
W łazience

Kontemplacja

Przeplatam w sobie i radość i ból
Nie potrafię się zdeterminować
Choć tarot powiedział
Że mam to przeczekać
Chińskie ciasteczka mówią
Że tylko głupiec się śpieszy
Wierząc w sens biegu
A wyrocznia I-Cing
Każe mi wsłuchać się w siebie
Jakbym coś mogła usłyszeć

Siedzę więc i kontempluję
Znam już na pamięć kurzowe kuleczki
Nadałam imiona wypadającym włosom
Czekam na coś nie znając tego
I nie będąc pewną czy to co przyjdzie
Będę mogła nazwać swoim

Przespałam następny weekend
Udając że nie było mnie w domu
W zawieszeniu trwam już chyba od wieków
Czas się dłuży ale czuję że nie starzeję się
Bo przecież mądrość przychodzi z wiekiem
A ja ciągle nie wiem co mam z nami zrobić

Nieobecny

Częściej pojawiasz się w moich snach
Niż czerpać mogę z powietrza ciebie
Częściej widzę kilka niezrozumiałych znaków
Na monitorze mojego komputera
Niż mogę ci powiedzieć
Face to face
Co dziś zjadłam na obiad

Chyba zapomniał o tobie mój świat
To dobrze
Choć zaskoczenia nie chcę robić

Powoli więc wejdziesz
Zapowiedziany od dawna
Ułożysz się wygodnie na kanapie
I udawać będę
Że zawsze tam jesteś
Tylko czasem ciebie nie dostrzegam
Mam te marne namiastki ciebie

Spójrz
A ty dziś oczekiwałeś ode mnie
Ogromnych deklaracji
Kiedy nie jesteś we mnie
W ogóle obecny

niedziela, 12 września 2010

Notka gniot.

Dzisiejsza dawka mojej pseudo-poezji jest dla mnie bardzo ważna. Jest chyba zbyt intymna na takie miejsce, ale chcę żebyś to przeczytał właśnie tutaj. W końcu co kilka dni tu zaglądasz.
Powiedziano mi ostatnio, że jestem społecznym popaprańcem. Miał rację, absolutnie się z tym zgadzam. Ale postanowiłam zmienić swój obraz w obcych oczach, więc zaczynam od ciebie. Tym razem nie żartowałam.
Ja chyba po prostu zapragnęłam normalnego życia, bez wyrzutów sumienia, bez obwiniania siebie za egoizm, hedonizm i małoletnią naiwność, której wcześniej nie znałam.

BTW Dzięki wielkie wszystkim odwiedzającym! W sumie myślałam, że jest was sześć razy mniej, a tu proszę :) Ta notka totalnie was zawiedzie, ale jak już wspominałam wcześniej - jest mi do szczęście koniecznie potrzebna, mając pełną świadomość, jaki to gniot.
Miłego :)

To naprawdę koniec

Mówią że niknę w oczach twoich
Ja sama czuję się lżejsza
Ale bólu to nie sprawia
Raczej uczucie ulgi

Już szukam obcych
Których uczynię bliskimi
Później pokażę ci
Gdzie oprócz tych oczywistych sfer
Popełniłeś błąd

Nie mówią że nikniesz w oczach moich
A ja choć silniejsza
Zachowam się jak tchórz
Zrobię ci niespodziankę
Zupełnie w twoim stylu
Zupełnie jak ty

Odchodzisz!

Nigdy cię nie potrzebowałam tak naprawdę
Bo gdyby tak było
To jak mogłam żyć normalnie
Nie mając ciebie u boku
Żyłam przecież i wcześniej
I po tobie żyć będę

Nigdy nie byłeś w moim życiu obecny
Choć chciałeś bardzo
Przypadkowo zostawiałeś
Kilka swoich rzeczy w mojej łazience
Które skrzętnie chowałam w pawlaczu
Na czas twojego wyjazdu
Nie lubiłam o tobie myśleć

Nigdy nie byłeś prawdziwy
Twój obraz był mi tak bliski
Bo stworzony na podobieństwo
Moich ukrytych ideałów
Które stopniowo poznawałeś
Nie masz pojęcia jak wiele pomyłek popełniłeś

Nigdy nie pojawisz się tu znowu
Choć jeszcze tego nie wiesz
Nie potrafię znaleźć w sobie
Miejsca dla ciebie
Nawet na tak krótki okres czasu
Na jaki zwykle się pojawiałeś

Chyba po prostu zdecydowałam się
Dorosnąć

Egotyzm

Gdybym miała namalować obraz naszej miłości
Nie dotknęłabym pędzlem płótna
Nawet nie dotknęłabym farb
Bo gdy mówimy o nas
Ciężko jest mówić o uczuciach
To było tylko kilka
Większych chwilowych emocji
Które każde z nas chciało poczuć
To było tylko
Wzajemne zaspokajanie swoich potrzeb
Co jak wiesz
Czyniliśmy idealnie

Gdybym miała namalować obraz naszej znajomości
Potrzebowałabym do pomocy obcych ludzi
Chwilowych zamienników
Z okresów rozłąki
Kolorowe ślady dłoni
Na brunatnym tle
Czy wiesz że tak wyglądaliśmy?
Te jasne punkty przechodzące
Przez czerwień do gnijącej zieleni
To twoje i moje kłamstwa
Oh transfer przesyłu danych był perfekcyjny
Raz ja na górze raz ty
Wirtualne tango rozpusty
A wszystko przez zachciewajki

Kochanka

Nie wypuścisz ich tak łatwo
Będziesz bił się z naturalnymi popędami
Które mogę tylko ja ukoić
Nie wypuścisz ich nigdy
Zrzucisz na mnie winę
Zrobisz ze mnie przeterminowaną lolitkę
Wyrachowaną wariatkę
Nie powiesz jej o naszych całonocnych rozmowach
I szaleństwach jakich jeszcze nie zdążyliśmy zrobić
Nie opowiesz jej o intensywności wyznań miłosnych
Którymi witasz mnie i żegnasz każdego dnia
Nie powiesz jej w jaki sposób uwielbiasz ze mną zasypiać
I jak szeroko uśmiechasz się gdy mnie widzisz
Nie powiesz jej jak bardzo bywasz o mnie zazdrosny
I jak wiele jej brakuje a jak wiele ja ci dałam
Nie powiesz jej że nie chciałam jej skrzywdzić
Że wielokrotnie starałam się odejść ale nie pozwoliłeś
Nie powiesz jej prawdy
Jak zwykle
Uciekniesz od odpowiedzialności

Zbierać siły

Rozpływam się
W słowie jakiego przez gardło nie przecisnę
Może rozkażę ci kiedyś
Wynosić się z mojego życia
Dziś tylko w myślach
Potrafię cieszyć się satysfakcją
Jaką może ujrzę w lustrze
Gdy ci to powiem w końcu
Na dzień dziś
Nie dojrzałam jeszcze
Do zamknięcie tego rozdziału

Trwasz już za długo
Już nudzisz moich słuchaczy
I żałują mnie szczerze
Że tak upadłam w tej miłości nisko
Nie ma w tobie nic zrozumiałego dla nich
Co mogłoby mnie tak więzić w tym uczuciu
Trzymam się ciebie
Bo ciągle tylko siebie lubię słuchać

Nocami się modlę
Bym dojrzała w końcu
Przecież nie od dziś świadomie wiem
Że jestem tylko lalką
Pacynką na twoim kikucie moralności
Mimo to pozwoliłam sobie
Utonąć
Zatopić swą własną moralność

Skurodomowianie

Czyżby wszyscy się mylili
Co do naszej miłości?
A może zamydlasz mi oczy
Próbami tworzenia codzienności
Piękne to a nawet piękniejsze
Niż drogie kolacje
Na których czułam się tylko
Jak dama do towarzystwa

Dziś cię nie ma
Tworzysz historię innym kobietom
Wrócisz za niedługo i znów ze mną
Ugotujesz i posprzątasz
Skurodomowisz tę relację
Nie wiem do czego zmierzasz
Czy to ostatnia opcja na oszustwo
Czy testowanie nowego terytorium
Przed podjęciem decyzji o zmianie

czwartek, 26 sierpnia 2010

Ta przerwa była za długa.

Mój darmowy internet pojechał na wakacje. Wrzesień tuż-tuż, więc wrócił. Zrodziła się więc notka, mam nadzieję, że nieczytelna. Prywatnie jedno wielkie gówno. Mam chyba jakieś pomylone priorytety w życiu. Zdrętwiałam od środka, wstyd i strach.
Mam dwa stałe ramiona, jedno trzyletnie, drugie ponad półroczne plus kilka odnóży krótko-sezonówek.
Ja się chyba nawet nie chcę zmieniać, chcę tylko mieć swoje m., a reszta się przypałęta sama.

To nie autobiografia

Na lepkiej skórze
Niejeden ma odcisk dłoni
Męskiej kurewskiej
Płonęła jak żywa
Choć nie czuła uniesień
Zamykając powieki starała się
Przywołać miłe obrazy
Ale jej umysł pożądał tylko snu

Na jej lepkiej skórze
Atlas wszechświata możesz zobaczyć
Biało-czarne ślady paznokci na pośladkach
I kolorowe języki
Damsko-męskie
To nie autobiografia choć chciałbyś

Spójrz
Jak bardzo się nie znamy
Jeszcze

Mnie też

Ilekroć odsuwam się
I ubieram maskę zimnej suki
Słyszę od ciebie tyle komplementów
I wyznań miłosnych
Że moglibyśmy obdarować nimi
Wszystkich samotnych

Ilekroć czujesz intuicyjnie
Że ktoś inny zajmuje twoje miejsce
Obok mnie
Pozorujesz niesamowite sceny
W których tylko moja uwaga
Poświęcona tobie
Może pomóc ocalić twoje życie

Czy ja naprawdę tak cenna dla ciebie jestem
Że musisz mnie mieć
Mnie też musisz mieć

Nigdy nie weźmiesz mnie porządnie...

Nigdy nie weźmiesz mnie porządnie
Nie przygarniesz jak swojego kundla
Potrafisz tylko znaczyć teren pod moim balkonem
Co odstrasza potencjalnych
Dużo lepszych od ciebie

Nigdy nie przedstawisz mi swoich problemów
One są nieznajomymi a ja nie mogę z takimi rozmawiać
Milczymy więc skupieni
Na udawaniu zaangażowania
Powoli wierzę im wszystkim
Że moją jedyną funkcją w tej relacji
Jest sprawianie że się uśmiechasz

Pies Ogrodnika

Z samotnością radzę sobie dobrze
Maksymalnie 4 dni
Później w depresyjnym stanie
Podrywać się daję
Jacy oni naiwni

Nikt nie dzwoni
Bo nie dzwonił nigdy
Tylko dwa dni tracę
Na uspokajanie twojego szóstego zmysłu
Ileż wyniosłych kłamstw wymyśliłam
W mgnieniu oka

Szarpię się
Bo czuję na sobie ciebie
Jak leżysz swoim nie lekkim ciałem
Twój oddech na szyi
Trzymasz moje palce
Powykręcane we wszystkie strony
Nie weźmiesz mnie
Ale też
Nikomu nie pozwolisz
Mnie wąchać

Na głodzie

I nie myśl proszę
Że dostarczasz mi tylu uciech
Że innych znać nie muszę
Sfrustrowana przez wyrastające
Jak grzyby
Skutki kłamstw
Szukam obcych ust
Zamykam je własnymi kłamstwami
Ty nie istniejesz
A ja jestem przecież
Idealnym kłamcą
W końcu miałam
Najlepszego nauczyciela

Oddzieleni

Oddzieleni
Jak zwykle
Poza ramami powszechnego zrozumienia
Sama przestaję nas rozumieć

Chciałabym nie myśleć
Jak wiele niszczę jednym pocałunkiem
Skierowanym do twoich
Nie moich ust

Oddzieleni
Znów miałeś wrócić
Nie umiem powiedzieć nie
Tak słodko kłamiesz
A ja po prostu
Nie mam nic ciekawszego do roboty

Wolę uwodzić się twoimi słowami
Niż mówić własnemu cieniowi
Smacznego i dobranoc
Tak
To egoizm w najczystszej postaci

Popsułam się

Popsułam się
I kto teraz
Poskłada moje roztrzepane
Nadgarstki
Kto wyrwie je
Spod ust które nie czują
Ich prawdziwego smaku
Czy ja jeszcze potrafię
Pachnąć

Popsułam się
Sama jestem sobie winna
Oddałam kilka łyków
Mojego ego-drinka
Nieznajomemu
Schlał się jak świnia
A ja jestem dziś
Opróżnioną szklanką
Której nikt nie chce zabrać
Do czyszczenia

Urok

Mówią że moją jedyną funkcją
Jest sprawianie że się uśmiechasz
I bardziej myślisz o falujących kształtach
Niż frustrujących kooperacjach codziennych
Nie jestem twoją codziennością
Nigdy nie zamontują mi tej funkcji
To moralnie niedopuszczalne

Mówią że takich jak ja masz tysiące
Gdziekolwiek się nie pojawiasz potrzebujesz pary wielkich oczu
Które i przytulą i wpatrywać się w ciebie będą
Ja widzę kochanie
Jak nieudolny jesteś
Jak marny i słaby
Ale jest w tym ponadto tyle czegoś wyjątkowego
Że nie wierzę w to co mówią

Wyjechał

Na moich ramionach siedzisz ty
Najpiękniejsza twoja część
Jaką zmyje czekoladowy żel pod prysznic
I choć cierpię w tym momencie
Chciałabym przytrzymać cię dłużej
Na sobie

Może ulotnisz się nocą
Jeśli zapragnę pójść z tobą do łóżka
Gdzie jesteś dziś?

Na moich ramionach siedzi twój zapach
Podkłada pod nos strach
A jeśli to był ostatni raz?

Sumienie?

Nie chciałabym nigdy
Przepraszać samą siebie
Choć już dziś powinnam
Mam w sobie w końcu od urodzenia
Niezliczoną ilość innych żyć
I każdego kogo dotykam
Mogę zmienić w kamień lub ogień
Nie chciałabym nigdy błagać siebie
O wybaczenie za samą siebie
Że źle pokierowałam swoimi pragnieniami
W złą stronę zwracałam twarz gdy chciałam słońca
Że spałam do południa zamiast zbierać wspomnienia
Nie chcę nigdy siebie za cokolwiek przepraszać
Ale niech przez chwilę jeszcze wszystko milczy

22

Powiedziała mi
Wstań
Ale nie dodała później
Zrób to
Tylko
Chwyć go
Jakbym sama nie mogła
Zrobić tego bez niego
Może jestem idealistką
A może po prostu uważam
Że dwadzieścia dwa
To tylko dwadzieścia dwa

Nie chciałabym być w twojej skórze

Nie chciałabym być w twojej skórze
Lubię swoje dłonie
I lubię rzeczy jakie nimi mogę dotknąć
I lubię swoje usta
Nawet gdy czasem nie potrafię ich powstrzymać
I lubię swoje oczy
Widzę wtedy wszystko inaczej niż ty
I choć czuję strach
I czuję ból z powodu własnych dłoni i ust
Nie chciałabym być w twojej skórze

Poza

Wiesz
Powiedziano mi że to ty wyznaczałeś
Jakaś moją wartość
Może wcześniej faktycznie
Podświadomie tak czułam
Dlatego zawsze szukałam kogoś
Kto jest lepszy ode mnie
Póki co tylko ty byłeś

I tkwię dziś tutaj sama
W dzień relaksu w ramionach
Ja ściskam rogi puszystego koca
Nie nazywam tego samotnością
Ale własnym wyborem
I dopiero gdy inni mówią mi
Że nie jest to naturalna sytuacja
Czuję się trochę skrępowana
I chciałabym ciebie obok
By zamknąć im usta
Później wróć do siebie

Ja się znów tłumaczę

Zagubieni w wielkim świecie sfrustrowanych
Odnaleźliśmy w sobie zapowiedź spokoju
Dobrze gospodarujemy więc
Każdym skrawkiem mojego łóżka
A wspomnienia upijamy w butelkach wina
Dogaszamy w pościeli rozżarzone sytuacje dzienne
I wtedy każde wyznanie
Brzmi tak pięknie i wiarygodnie

To coś więcej niż grzeszenie na pralce
Czy w bramie w centrum miasta
W tej relacji jesteśmy tacy prawdziwi
Zawsze zrelaksowani we własnych ramionach
To nie jest przywłaszczanie sobie cudzego męża
Tylko wzajemne wykorzystywanie pełni potencjału

Wiem jak patrzą na nas obcy
Ci wszyscy sfrustrowani którzy frustrują naszych
I wytłumacz im że gdyby mogli się zrelaksować
Tak fantastycznie jak my to robimy
Może nie potrzebowalibyśmy siebie

Ciężko mi Tobie zaufać znów

Może znów nabrałeś mnie na wielkie emocje
Których w tobie nie ma
W końcu potrafimy oboje
Płakać i śmiać się komercyjnie
Lecz ja nie z tej broni strzelam do ciebie
Gdy na dłużej chcę twoich uścisków i spojrzeń

Nie ma we mnie już złości i rozżalenia
Swoją głupotę tłumaczę młodym wiekiem
A to tym co cię we mnie zachwyca
Prowokuję dłuższe pocałunki
Dla ciebie chcę być piękniejsza naturalnie
Po cóż mi twój zachwyt nad moim makijażem
Poznaj moje nagie rzęsy i depresyjne stany
Przy każdym twoim wyjeździe
Może gdy zobaczę absolutną akceptację
Uwierzę
Drugi raz nie dam się nabrać
Raz w życiu jest się młodym

Już nie będziesz zwykłym epizodem

Chciałabym byś za kilka lat
Stał się zwykłym epizodem
Niewartym wspomnień
Nierozumianym
Niepotrzebnym w wierszach

Dziś chciałabym o naszej miłości
Opowiedzieć wszystkim
Choć nie zrozumieją
Chcę o niej pisać i śpiewać
Tobie dedykować uśmiechy
Do ciebie zanosić żale i pretensje do świata
W twoich ramionach unicestwiać
Mokre ślady zagubienia
I zarażać miłością
Niewierzących w nią

Szukam głęboko w nas
Jakiegoś konkretnego sensu naszej miłości
Nie mamy szans
Ale na bycie zwykłym epizodem
Za późno
Spóźniłeś się z wyjściem

Nudne jest udawanie miłości

Nudne jest udawanie miłości
I nudne są późniejsze poszukiwania
Namiastek prostych prawd
Po analizie słów i gestów
Z poprzedniej nocy

Nudne jest czekanie na telefon
Gdy obiecał zadzwonić
I nudne jest rozczarowywanie się
Przecież to było takie oczywiste

Nudne jest pisanie wierszy
O niepoznanych ideałach
I frustracja gdy w życiu ich brak
Nudne są depresyjne stany
Na prywatne zaproszenie
Z dostawą pod drzwi
Nudne jest udawanie miłości

Despota

Despota wszedł pod moją kołdrę
Chyba ciemny pokój mam
Gdzieś się później schował w nim
I tak trwa

Despota odwiedził moje życie
Nakłamał mi bajek nawciskał
Pokochałam jego opowieści
W końcu byłam w nich taka szczęśliwa

Despota trzyma moją rękę
Jestem chyba skrywaną przyjemnością
Nie wiem kim jestem
Nie umiem znaleźć miejsca w jego codzienności
On z kolei wykupuje
Wszystkie wolne miejsca w moim przedstawieniu
Życie toczę więc na robieniu prób
I odgrywaniu swojej wspaniałości

Despota troszczy się czasem o mnie
Recytuje z książek troskliwe pytania
I gładzi policzek
Później całuje mocno i coraz mocniej
Jestem taka miła

Bo mówią, że...

Jestem metodą na nudne popołudnie
Jestem zapowiedzią przyjemnego wieczoru
Jestem nic nieznaczącą chwilą
Tylko dlaczego tak bardzo zależy ci żebym cię kochała

Jestem warunkiem pełnego uśmiechu
Jestem sposobem na samotność w obcym świecie
Jestem przystankiem w twojej podróży
Tylko dlaczego interesuje cię co robię gdy cię nie ma

O Twoich imionach

Skrywam w sobie twoje imię
Raz jesteś kuzynem zza morza
Raz jesteś przyjacielem dobrym
I nikt nie pyta mnie o więcej
Takie nudne imiona ci nadaję
Ukrywam cię przed nowym światem
Bo jesteś moim warunkiem niespełnienia
Ukrywam cię przed wzrokiem niepowołanym
A gdy wyjeżdżasz znów
Moja pościel pachnie tobą
Sen jest mniej wartościowy
Już wymyślam ci następne imię

W ręce mam rewolwer...

W ręce mam rewolwer
Od zawsze
Czasem znajdował chwilowe miejsce
W pawlaczu
Czekając na bardziej niespokojne dni

Gryzły mnie już psy natrętne
Chcące dobrać się do moich kości
Kąsały złośliwe komary
Dym nikotynowy nie działa długofalowo
W środku czy na zewnątrz
Uciekając
Ciągle nie potrafiąc osiąść
Nie użyłam go nigdy
Od wczoraj noszę na stałe zamocowanego
W mojej torebce
Tyle niedorzeczności
Jak pomyje
Wylewa się na moją twarz

Sama tego chciałaś
Nie piszą cię jak cię widzą
Mamy tutaj znakomitych podsłuchiwaczy
Ziemia niech im będzie lżejsza
Po wysłuchaniu tylu oczywistych prawd

Nie zdążyłam ci tego powiedzieć...

Będę lekka
Nie zauważysz mnie na swojej kanapie
I w twojej kuchni
Będę wytwornym zapachem
Cytrynowego ciasta
Pozmywam gdy zjesz mnie

Będę nagim kaktusem
Będę słońcem w pokoju
Na zawołanie klaśnięcia twych dłoni
Będę miękką pościelą
Najwygodniejszą poduszką
Seksowną striptizerką
Wypiorę twoje skarpetki

Będę piękną o poranku
Zarobię na własnego fryzjera
Będę skromna i słodka
Nigdy cię nie oszukam
I nie przepuszczę przez próg twojego domu
Mojej przeszłości
Czy mogę od dziś zostać?

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Otwieramy się zamykając.

1/3 z postanowień nowożyciowych wcielona. Powoli ku nowym ideałom. Mam nadzieję, że sama siebie zaskoczę. Na niektóre zmiany jeszcze nie dojrzałam, jednocześnie muszę dojrzeć na ciche przeprowadzenie ich... A taki piękne intrygi chodzą po mojej głowie.
Nie trzymajta kciuków. Zosia samosia da radę.

Cnotka niewydymka

Włożę dziś najlepszą maskę
Pogodnej dziewczynki
Bagaż doświadczeń zostawię w szafie
Nie zobaczysz w moim oku trosk

Włożę też najlepszą sukienkę
Co odciągnie wzrok od chmur nad moim dachem
Kolorową i wiosenną
W wannie nabędę świeżości

Włożę dziś zupełnie nową mnie
Taką co mało mówi i nie opowiada o sobie
Błyszczącym spojrzeniem okłamię
Żem zainteresowana

Włożę dziś jakiś schemat
Prościutki będzie
Zachwycająca skromność
Co jeszcze mogę dla siebie zrobić?

Weekendami

Umarłam młodo
I wczoraj w stanie depresyjno alkoholowym
Szukałam poklasku
Potwierdzenia że dzisiejsza moja twarz
To wynik make-up’u i przedwcześnie
Zdobytej świadomości

Nikt nie płakał na pogrzebie
W sumie nie miałam jeszcze pogrzebu
Chyba się rozkładam co weekend
W otoczeniu drogich perfum
Czy widziałeś coś łatwiejszego?
Czasem czuję ten smród
Ale wanna jest killerem
A tusz do rzęs okłamuje o pięknie moich oczu

Wibrują moje kolana
U kobiet to stan wyuczony
Opanowałam go do perfekcji
I chyba nadal szukam poklasku
I jakiegoś rodzaju zrozumienia
Że ja umarłam

Chciałabym być trochę inna
Podobna do kilku innych kobiet
Niech myśl stanie się czynem
I to z taką łatwością
Jak każdego weekendu
Dziś sobota

Zabawy dla dorosłych dzieci

Powinieneś się wstydzić
Panoszysz się w moim m.
I korzystasz z mojego kubka
Rano przynosisz mi afrodyzjak
Bym w pół godziny przed wyjściem
Mogła wypięknieć
A w sobotę znikasz

Kolorowa miłość co dwa tygodnie
Start dwudziesta druga
Szybki prysznic w trakcie
Nie dbam o rozmyte powieki
Zamiast świec
Na kuchennym blacie
I potem już jestem spokojna

Powinieneś się wstydzić
Idealizujemy rzeczywistość
Chyba jej się boimy
Dlatego zamiast gotowania
Zamawiasz sałatki na wynos
Z brody kapie majonezowy sos
Coś pięknego
W oku błyszczy ci satysfakcja
A jutro pomieszkam sam na sam
Z leniwą niedzielą
Ty masz inne obowiązki
Poza bawieniem się ze mną w wieczorną miłość

Siedzę w Tobie

Tak ładnie pachnę gdy czekam na ciebie
I tyle ci potrafię dać
Aż sama się boję swojej serdeczności

A jestem dla ciebie tylko smacznym dodatkiem
To jak gratisowe pieczywo czosnkowe
Do sałatki z kurczakiem ze studenckiej knajpy

Łączymy niemożliwe
A te wiadomo łączą się niezwykle
Łatwo i szybko
Nie wspominając o tym że jest to przyjemny proces

Choć powinnam to ciągle
Nie mam odwagi poprosić cię o zmianę pozycji
Bo to pytanie zabójca
Powinnam cię zabić już dawno

Eksplanacja

Trudno odnaleźć siebie na parapecie
W wynajmowanym poddaszu
I trudno nie zmieniać często
Uczuć do ludzi
Uczepić się kogoś najbardziej ludzkiego
A od nieludzi uciec
Szukać zrozumienia między palcami obcych stóp
I sprzedawać komplementy
Z książek dla uwodzicieli
Trudno tego nie robić
Gdy szuka się nowej rzeczywistości
I nie chce się już dłużej iść pod górkę

Dziś siedzę spokojnie na chwilowo swojej kanapie
W głowie mam plan na każdą część swojego otoczenia
Trudno będzie rozpocząć od nowa
Grzeczny styl życia
Czasochłonne poznawanie nowych składników powietrza
W zamian za późniejszy spokój i uśmiech
Tyle pracy ale sił mnóstwo w sobie zebrałam
Tak
To dzisiaj
Postanowienie nowożyciowe
Żadnych obniżek sezonowych
I produktów 2+1

Z pełnym przekonaniem otworzyłam rano
Drzwi balkonowe
Witaj słońce
Miło że znowu wpadłeś

O co jeszcze nie chodzi?

Życie nie kręci się tylko wokół dygocących ramion i ud
Zespolonych ze sobą dla platonicznych celów
Nie kręci się tylko wokół błyszczących metali
Na nadgarstkach i szyjach upiększonych kobiet
Nie kręci się tylko wokół rubensowskich form portfeli
Zniekształcających męskie pośladki
I damskie przenośne kosmetyczki
Nie kręci się tylko wokół euforycznych spotkań
Których następnego dnia nie chce się pamiętać
Nie kręci się tylko wokół rozbawionych twarzy wciąż niewinnych
Wraz z pierwszą walką maleje ojcowska miłość

Proszę
Podskoczmy dziś wyżej
Ponad nasze nosy
Musimy zobaczyć o co jeszcze może nie chodzić

A mówiłeś, że nie musisz codziennie jeść

W miłości
Połączenie deseru z wykwintnym daniem głównym
Kończy się czkawką
Lecz wcześniej niedożywieniem
Wczoraj ja byłam twoim deserem
Ty byłeś moim głównym posiłkiem
Zasilałeś się przystawkami
Kto wie ilu kucharzy gotowało dla ciebie

Z bólem serca umyto naczynie po mnie
To mógł być tak piękny obiad

Zachęta

Podejdź do mnie
Z zaskoczenia złap mnie w pół
Choć nie wygląda
Zmieszczę się
Gdziekolwiek nie chciałbyś mnie schować
Nie mówię że oczekuję
Długotrwałych procesów
Ja tak na próbę
Schowaj mnie gdzie chcesz
Pod koszulą
Pod płaszczem
Pod szafką też
Może zapach mi się nie spodoba
Może szorstka jestem
Nieważne
Z zaskoczenia złap mnie
Choć nie wygląda
Czekam

wtorek, 8 czerwca 2010

Suszę się.

Dzisiaj krótko. Z braku czasu. Jestem idiotką. Ciągle nią jestem i chyba ten stan nie chce się cofnąć.
Chyba ten krótki wpis potrzebny mi jest tylko po to, by pokazać nadpisującym sobie, że łatwo popełnić pomyłkę, oceniając zbyt wcześnie. Nie wolno osiadać na laurach. Nie ze mną te numery ;)

Cykl destrukcyjny

Tak cię chcę teraz
Na sobie poczuć twoją obsesję
Nakarmić ego
Uwierzyć w regenerującą bezsenność
Tańczyć i śmiać się
Rozmawiać do świtu w winnej pościeli
I udawać że nie słyszę prawdy
Zabierać ci czas i energię
Zabierać ci oddech i myśli
Zabierać ci trzeźwość spojrzenia
Zabrać ciebie
Schować
Przetrzymać
Nie znudzić się
Nie tęsknić już nigdy
Mieć na wyłączność
Wykorzystać
Wyssać
Wymiętolić
Nie wyrzucać
Oddać żonie
Czekać

Punkt 8:20

I nastała oziębłość
Nawet nie zauważyłam jak
Wtargnęła do mojego m.
Mówią że to typowy etap
A ja nagle
Nie potrzebuję czułości przy poduszce

I nawet gdy dawna miłość
Tuliła moje spocone ciało
Do swojego
Nie czułam tej przyjemności
Nie ufam tobie skarbie już
Nie czułam się bezpiecznie
Zasypiając z tobą

A gdy obce ciało
Leży obok mojej nagości
Nie potrzebuję jego dotyku
Nawet przeszkadza mi świadomość
Jego istnienia tak blisko mnie
Ja mam swoją pościel
Ty zniknij na czas mojego snu

Tylko jedna postać jest akceptowalna
Przez mój umysł
I to przy nim mam najlepsze sny
Ale to nic w porównaniu
Z tym
Co kiedyś czułam
Leżąc na męskim torsie

Nie sądziłam że zdolna jestem
To takiej oziębłości
Zaskoczyło mnie własne ciało
Panowie
Pojawiajcie się przed snem
Uniosę się na chwilę
A później
Pozwólcie mi zasnąć spokojnie
Ot co
Rano do pracy muszę wstać

Wiem, nie miałam wybaczać

Wybaczyłam ci rozlane mleko na mojej spódnicy
Od wczoraj noszę tylko spodnie
I nie kupuję mleka
Nawet najsmaczniej ubarwionego
Nawet czekoladowego
Nie kupuję już mleka
I nie przyjmuję mlecznych podarunków

Wybaczyłam ci oziębłość pod pierzyną
Od wczoraj nie ruszam się bez swojej
I to pod nią chowam strzępki naszych marzeń
Dlatego potrafisz powiedzieć mi
Że kochasz
I ja potrafię sklonować
Te słowa
Tak zwinnie
Prawda?

Wybaczyłam ci mokre ściany od zachodu
Zajęte pokoje i brak miejsca na moją fizyczność
Nawet gdy dotykasz mojej ręki jest to
Najbardziej ulotne z wszystkich wcześniejszych dotknięć
Jakie doświadczyłam nie tylko od ciebie
Nasza chwila trwa od milionów godzin
I tak niezręcznie jest nam myśleć
O jej końcu
Choć gdzieś tam w przyszłości rysuje się obce zranienie
Ja nadal uwielbiam egoistycznie mieć cię dla siebie
I nie małą satysfakcję dajesz mi
Gdy pokazujesz że poza mną
Nie masz powodu do uśmiechu
Tak pięknie potrafisz tworzyć moje dni
Wlewając w nie iluzję miłości i zrozumienia
Których tak naprawdę
Chyba nie potrzebuję już dzisiaj

Uciekamy...

Uciekamy od oczywistości
Wpychamy pod powieki obce nam obrazy
Jakbyśmy traktowali siebie jak ślepców
Śmiejemy się jak dzieci
Płaczemy wpół objęci
Kreujemy z życia film
Ależ musimy być nudni

Uciekamy od rzeczywistości
Tak pięknie pachniesz nocą
Zakazany smakujesz najlepiej
A ja czuję się prawdziwą księżniczką
Ale chowam przed opinią swoją koronę
I czujemy się stworzeni tylko dla siebie
Iluzjoniści

Uciekamy od przyszłości
Która rozwiąże nas na dobre
Ja będę obcą już ci królową
Ty będziesz wynędzniałym starcem
Nie przyznam się nowym ludziom
Że dotykałeś mnie po dowiedzeniu twojej winy
Wymarzę z pamięci twoją doskonałą nieidealność
Która dziś mnie tak ekscytuje

niedziela, 9 maja 2010

Wypierz mnie.

W sumie to nie wiem, co powinnam napisać. Ciągle dokonuję przemeblowania we własnym życiu, zaskakują mnie własne postanowienia i myśli. Wiedziałam, że przez całe życie uczymy się czegoś, ale... siebie?
Ot co.
Zdarza się ;)

Imaginacja

Najlepszy jesteś dla mnie
Żaden mój sen nie stworzył
Czegoś piękniejszego
Nie potrafiłabym sama
Pędzlem namalować
Tak perfekcyjnych kresek twoich brwi i rąk
Nie mówiąc już o wypełnianiu tęczą
Z innego świata

Najlepszy jesteś dla mnie
I nigdy nie ośmieliłam się
Wymyślić kogoś tak wspaniałego
Jak ty właśnie
Rozkochałeś mnie w sobie
Uzależniłeś mój humor od swojej obecności
Wszystkie aktywności życiowe
Dopasowały się do twojego cyklu dnia
To takie niepoważne
Żaden proroczy sen nie odważył się
Powiedzieć mi o tym
Przecież i tak bym nie uwierzyła

Tęsknić za Tobą to tak okrutna rzecz

Nie wiedziałam że tęsknić za tobą
To tak okrutna rzecz
Boli tutaj wiesz
Jakby otwierało mnie od środka
Gdyby mogło rozedrzeć na pół
Może byłoby mi lepiej
Same nędzne przypuszczenia
A ból nie ustępuje

Niekompletna bez ciebie jestem
Umiem dysponować swoim czasem
I niby niepotrzebnyś mi ty
Bo adoratorów mam
Nie muszę sama spać
Ale
Z tobą to inaczej

Sny są piękniejsze
Cisza nie przygnębia
Dotyk działa tak jak chcę właśnie
I cieszą mnie takie zwyczajne rzeczy
Godzinami potrafię wspominać twój uśmiech
I odtwarzać wspólne chwile
Z dokładnością do jednej sekundy
I niepotrzebni mi są inni panowie
Co płaszczą się na wycieraczce
Ja chcę ciebie

Iluzja zrozumienia

W tej odwiecznej iluzji zrozumienia
Wiem że możemy się rozumieć lepiej
Niż z ludźmi którym bez problemu
Mówimy o powszechności
My nie używamy zbyt wielu słów
Dlatego gdy milkną twarze wielkich miast
I do pokoju zagląda ciekawska latarnia
Ja gdzieś pomiędzy twoim lewym ramieniem a torsem
Odnajduję idealnie wyprofilowane miejsce
Na mój nos i usta
Gdzie wszystko co niezrozumiałe
Zostaje zaakceptowane i oswojone
A ja jak nigdy wcześniej
Czuję się dobrze z własnymi rękoma

A to wszystko przez Ciebie

Znam już lepiej prawdę
Jestem twoim drugim życiem
Spóźniłam się na bycie jedyną
To takie nieodwracalne
To takie absurdalne
To takie frustrujące

Ktoś uwięził w tobie mój rozum
Jestem taka niemyśląca
Taka nierozważna
Taka głupia

Boję się spotkać siebie w lustrze
Co sobie powiem?
Jestem tylko zakochana
Jestem tylko spodlona
Jestem tylko egoistką

Mógłbyś

Mógłbyś zniknąć
Bez zapowiedzi zabrać ze sobą iluzję
Mógłbyś spłonąć
Za swoje grzechy którymi naznaczasz mnie
Mógłbyś umrzeć
Niesłyszenie ciebie pozwala mi oddychać poprawnie
Mógłbyś uciec ode mnie
A może po prostu nie pojawiać się przede mną
Mógłbyś przestać zabiegać o mnie
Przypomniałabym sobie na czym polega wolność uczuć

Dziś i ja ciebie
I ty mnie
Musimy ukrywać przed światem
Bo co powiedzą
Bo co nam zrobią
Kto pierwszy rzuci kamień?
Kto pierwszy będzie musiał zapłakać?
Kto ucieknie?

Sprzedawcy marzeń w świecie kobiet

Sprzedawcy marzeń w świecie kobiet
Nie mają ciężkiej pracy
Bez zapowiedzi wchodzą
Bez gwałtu i musu
Zamieniają drobne w drogie prezenty
Kciukiem z zamkniętymi oczami
Rysują na naszych twarzach uśmiech
Tak wiarygodnie możemy wyglądać
U boku z oszustem

Sprzedawcy marzeń w świecie kobiet
Sprzedają nam wcale nie nasze marzenia
Może inne kobiety marzą o tym
Nie my ale
Są perfekcjonistami
I same zaczynamy wierzyć
Że pragniemy tych standardów
Tak jakby strach przed samotnością
Był powszechnym problemem
Pięknych kobiet

Ciągle chcę Cię

Chcę cię
A to pragnienie choć proste
Choć nie pierwszy raz
Rozrywa we mnie spokój

Chcę cię
Dobrze wiesz o tym
Tak pięknie grałeś mojego księcia
Choć dziś już znam cię
Chcę cię

Myślę o tobie
Co by było gdybym wiedziała od początku
Jak bardzo potrafisz kłamać
Może nie zamieniałabym myśli w słowa
Może nie otwarłabym ramion zamykając umysł
Może rzadziej widzieliby mnie zapłakaną
Może

Chcę cię
Ukarać teraz
Zniszczyć teraz
Ale pierw okłam mnie ostatni raz
Że prócz mnie
Nie masz nic na świecie tak pięknego i niesamowitego

Gdzie są moja ramiona?

Jak ślepcy szukamy czegoś
Nie znając miejsca przeznaczenia
Włóczymy się po obcych sypialniach
Gdzie są moja ramiona?
Czy ktoś z was je poznał?
Gdzie dziś śpią?

Patrzą na mnie oczy piękne
Nie jesteś w moim typie
Patrzą na mnie oczy mądre
Ktoś wypalił w nich to co dobre
Patrzą na mnie nieznajomi
Chcą zniszczyć tę nieznajomość
Ale nie ma w nich moich ramion

Zdziwienie

Na niebie pojawiło się zdziwienie
I dzieci przestały się śmiać
Zamarzły słońca i księżyce
Kilka gwiazd zabiega jeszcze o wzrok
A ja tańczę w puchu majowych lip
Nad szarymi głowami domów
Nie moich miejscowości

Na niebie pojawiło się zdziwienie
I mój były kochanek boi się już patrzeć na siebie
Powraca do swoich kobiet
Nigdzie mnie już nie znajdzie
Ja tańczę w puchu majowych lip
Na dłoniach kwitną pocałunki
Całuj moje nadgarstki

Na niebie pojawiło się zdziwienie
I zapominają powoli o moim imieniu moi rodzice
Uderzam opuszkami palców o jego policzki
I wyobrażam sobie że mam na nich
Najostrzejsze argumenty
Ale milczę bo dziś żadne słowo nie zepsuje
Mojego tańcu w puchu majowych lip
Ani nie naprawi
Mojego braku miejscowości

O Potencjalnym

Milczymy słodko
Choć za rękaw ciągną
Pod górkę
W górkę
Czasem każą iść spać
Czasem walczyć
Pozwalają milczeć
Ale pytają się
Ile wytrzymamy
Tracenia czasu
Na gry

Domino dziś nie jest grą
I dużo bardziej cenię sobie
Trzymanie za rękę
I czuły szept

Chciałabym cię dziś zobaczyć
Ale nic się nie dowiesz
O sobie we mnie
Jeszcze nic nie istnieje
Ale już szykuję ci miejsce
Musze tylko wiedzieć
Czy też przestajesz lubisz gry jak ja

Narysowany

Byłeś piękny
I szept twój był mój
Tak jak każda myśl
I wszystko co usłyszałam
To nie było trudne
Zgadnąć że chcę jeść
Gdy burczy mi w brzuchu
W depresyjny dzień

Byłeś piękny
Jak żaden wcześniej
I zapewne żaden później
Nie istniałeś nigdy
W swoje nudne kontury
Wlałeś trochę moich marzeń
To nie było trudne zauważyć
Że nie jesteś prawdziwy
Ale tak bardzo mi się
Taki podobałeś

Pozwoliłeś mi kochać siebie za mocno

Upadłam nisko
W tej naszej miłości
Na ulicy byłam cieniem
Cudzych spojrzeń
I bałam się że
Spotkam siebie w szybie sklepowej
Między sukienkami
Jakie chciałabym dla ciebie mieć
Zabrałeś mi resztki godności
Czy to ładnie tak pozwalać
Kochać ciebie za mocno?

Płonęły rzęsy
A potem całe oczy piekły
Okropnie
W ciemności i w słońcu
Dla ciebie i dla mnie
Chciałam tylko wiedzieć czy
Ty naprawdę istniejesz
Niknąłeś jak tęcza nim
Zdążyłam wyciągnąć rękę

A jutro chcesz mnie znowu
Pocałować
Rozpalić
Nie spać i spać
Tańczyć w nietrzeźwości
Za trzy dni zniknąć
Na pół miesiąca
Wręczając mi to samo
Kolejny raz znowu
Czy to ładnie tak pozwalać
Kochać ciebie za mocno?

Gdy tracę zasięg z Tobą

Wszystko co robię
Gdy tracę zasięg z Tobą
To trywialna masa
Która tylko
Ma wypełnić pustkę
Jaką wypala
Niewiedza
I trwoga

Ginę
Gdy znikasz
Marnieję
Choć nie chudnę
Tracę osobowość
Chłonę z powietrza
Banalne postawy
Kiedyś możesz
Mnie nie poznać

Bo najpiękniej
Rozwijam się
Przy tobie
Spokojnie rosnę
Dziś tylko
Się poniżam
I gram powszechną
W świecie niepasujących
Do mnie
To nie jest trudne
Ale chciałabym spojrzeć
W górę

Kompot

Odpychanie
I przyciąganie
Stoimy na
Przeciwnych
Biegunach
Ogromnego jabłka
Choć czasem
Na moment
Wiem
Jak smakujesz
Czekam
Na wybuch
Wielkiego wulkanu
Rozkwasi cię
Wpadniesz
Jak
Śliwka
Wprost do mojego
Kompotu
Tak bardzo
Chce mi się
Pić

Dla czegoś tak kruchego

Obiecywałeś sny spokojne
Dziś przez ciebie spać nie mogę
Obiecywałeś wieczną miłość
Dziś wiem że nie potrafisz
Kochać samego siebie
Powiedz jak mogłam
Więc ja ciebie kochać?

Obiecywałeś ze nie poznałeś lepszej ode mnie
Jak mogłeś tak krzywdzić swoje dziecko
Dla kilku moich większych westchnień
Wyrzekłeś się rodziny ukrytej głęboko w portfelu
Uśmiechu swojej córki i obrączki
Dla moich westchnień
Dla czegoś tak kruchego

Skłamałeś

A mieliśmy razem stworzyć coś
Po raz pierwszy dla nas
Kiedy ty to wszystko już masz

Opowiadałeś mi o naszym wspólnym życiu
Kiedy podniecała cie tylko
Moja świeżość i delikatność młodej skóry

Wiedziałam że gdzieś jest haczyk
Co zaboli jak najostrzejszy kolec
I ciągle nie mogę uwierzyć
Że dla mojej świeżości
Potrafiłeś tak bezczelnie kłamać

Grzeszymy

Przerażające jak łatwo
Udało cię się
Przywołać moje ślepe serce z powrotem
Dziś tonę podwójnie
Wysoką cenę za nas płacę
A zapłacimy oboje jeszcze wyższą
Dziś nie tylko w pełnym słońcu
Ty musisz mnie nie znać
Ja też powinnam udawać bo
Wstyd powiedzieć głośno
Że tak łatwo ci wybaczyłam

Grzeszymy myślą bo przechodzi w słowo
A czyn na wyciągnięcie ręki
To nie ja powinnam się budzić przy tobie
Nie chcę na wieczność zastępować ci
Rzeczywistości
Modlę się tylko że kiedyś
Poczuję ochotę na inne ramiona

niedziela, 14 marca 2010

Nowy wymiar codzienności

Kołysanki przez nieznajomych, kołysanki przez nieznających mnie, kołysanki przez bliskich. Wszystko kołysało, ale stoję. Oddycham i się śmieję. Tyle stresu, po co to?
Efektem ostatniego miesiąca jest wysyp pseudo-wierszy. Masakra jakaś ;)

Przy okazji pozdrawiam wiernych czytelników, w szczególności z Bydgoszczy, Poznania, Dąbrowy Górniczej i Katowic. Mówiłam, że mam statystyki. No sorrryy.

Weź nas do ust

Ja
Butelka półsłodkiego wina
I papieros
Tęsknimy za tobą
Noc tak długa
Weź nas do ust
Zobaczysz że nie możesz bez nas żyć
Możesz wziąć tylko mnie
Dziś nie jestem kompletna
Dziś jesteś daleko

Jestem taka samotna
Czekając na wieczorny telefon
Co bym robiła
Gdyby nie nasi przyjaciele?

Ja
Butelka naszego wina
I papieros
Idealny trójkąt
Uzależniaczy

Proces autodestrukcji
Zakończony
Jutro kac

By móc to przetrwać

Usiadły
Zmęczone nocnymi lotami
I teraz nawet nie chcą śpiewać
Nie chcą mi grać

Biało czarne sny podarowują
Mogłam odłożyć na później pełniejsze posiłki
Głoduję
Marnieję

Nie umrę
Schronię się jak zwykle
U obcych
Upadnę jak najniżej
Nie poznasz mnie
Nie poznam siebie

Następnego poranka wrócę
Skruszona
Świeża
I będę znowu miała siły
Bawić się własną niecierpliwością
Czekając na nasze tańce

Nie jesteś pierwszy
Nie jesteś ostatni
Nie wiem kto nas okłamał

O CP

Dzięki niemu samotne noce
Smakują inaczej
Ta pewność wzajemności uczuć
I emocjonalnych stanów towarzyszących rzeczywistości
Powoduje zmiany w każdym fragmencie moich dni
Wcale nie są puste
Choć cierpienie w nich znaleźć można
Nie widzi mnie
I ja jego

Ulatuje w przestrzeń
Moja tęsknota
Czy czujesz jej smak?
Nie jest tak gorzka
Ale brakuje jej
Odrobiny cynamonu

Mój umysł nie skacze
Oczekując innych spojrzeń
Możecie wszyscy zniknąć
Ja czekam na niego
I wiem że dopóki jestem pewna
Naszej miłości
Wszystko inne może zniknąć
Nudzą mnie obce zaloty

Przy nim samotność zmieniła skład produktowy
Nie jest taka frustrująca
Za tygodnie oczekiwań
Czeka w końcu nagroda
Zmierzenie się z jego wzrokiem
To bardziej wartościujące
Niż tysiące pięknych słów
Przepisanych z książek
Dla podrywaczy

Ostrzeżenie

Jestem ogniem
A ty nieświadomym graczem
Bawisz się mną
Nim się obejrzysz
Będziesz płonął
Chcę cię spalić

Później pochowam twoje prochy
W starym pudełku
Po butach
Wśród innych
Nieświadomych
Czy ktoś ich jeszcze pamięta?

Tobie

Niewiele trzeba by zaczęła być szczera
I wcale nie bawi się w zgrywanie idiotki
Dziś czuję że jestem niemalże sama
Ze swoim postanowieniem
No tak
Są jeszcze przyjaciele za 8,30 zł
Nie wiedziałaś tego
Prawda?

Niewiele ci trzeba do rozluźnienia
Zalegającej destrukcyjnej masy
Co drażni powieki
Dziś czuję się jak ty
I to jest przerażające
Nikt mnie nie lubi
Tylko moi przyjaciele za 8,30 zł

Czasem udajesz taką dobrą
I wierzę ci że naprawdę martwisz się o mnie
Ale to złudne
Bo wystarczy okazać zniecierpliwienie
Gdy słucham kolejny raz tych samych pretensji
I już wiem
Że potrzebuję kolejnego przyjaciela
By przeczekać ten dzień

Przytłoczona

W ich pesymizmie widzę płytkość
Choć mogę się mylić
Mówią o mnie

W ich spojrzeniu widzę zawiść
Choć może to troska
Że gdzieś się zgubiłam
W końcu mówią o mnie

Doszukuję się krzywdzących aluzji
A może nie zamykam się na prawdę po prostu
Doszukuję się zwyrodnienia kończyn
Zainstaluj mi Boże na plecach
Jeszcze jedną parę oczu
Może to pomogłoby mi
Zakończyć tę listę retorycznych pytań

Dobre rady

Ich retoryka była bezpieczna dla mnie
Dopóki nie występowała samotnie
Wśród setek słów
Od wczoraj nie ma między nami wszystkimi
Niczego więcej niż rozmów o nim
A retoryczność umiera
I żądają odpowiedzi
Ilekroć próbuję powiedzieć coś więcej
Muszę coraz bardziej kłamać
W pozory gramy kochani
Nie pokażę wam że czasem jestem taka ludzka
I łzy znam
I zakłopotanie

To zaraza jakaś
Zaczynam myśleć jak oni wszyscy
I czuję że nie znam nawet siebie samej

Stabilność raz, poproszę!

Płonę skarbie
A mój płomień to z jedną
To z drugą stroną gra
Dziś masz mnie w garści
Jutro spalę twój dom i przyjaciół
Pojutrze odchylę się w inną stronę
Oczywiście mogę zgasnąć
Mogę tlić się
Mogę umrzeć

Płonę skarbie
I w zależności od tego
Kto siedzi przy mnie
W jego stronę odwracam się
Tańczę między moimi adwersarzami
Moimi kompanami przygód
Choć serce cię kocha

Płonę skarbie
Gdybyś mnie przeniósł
Do swojego kominka
Wyglądałabym ładniej
I nie byłabym tak chwiejna
Jak na tym polu
W centrum brudnego miasta
Gdzie wielu przechodzących
Chce ciepła
Na jedną noc

Więdnę

Odpycham zarzuty
Dbam o nasze dobre imię
Dziś nikt nie wierzy w nas
A ja najbardziej w świecie
Nie wierzę w siebie
Bym była w stanie
Tak wiele znieść
Dla kawałka niedzielnego chleba

Jesteś tu od święta
Jesteś tu od niechcenia
Zwodzisz mnie że będziesz częściej
Kiedyś znikniesz
Nawet nie poczujemy
Ale wierz mi
Oni zauważą

Idiotką jestem

Kilka nowych dźwięków
Twojego głosu
Po moich skroniach tańczy
Przesuwa opadnięte kości policzkowe
Proszę Państwa
Oto nastał uśmiech

Kilka nowych nut
W mojej głowie rysuje obrazy
Jesteśmy tam razem
To takie niecodzienne
Czy czujesz się lepiej
Gdy stoję tak blisko

Kilka nie nowych słów
Jak dobrze je słyszeć znowu
Jesteś tam
Żyjesz dla mnie
Kochanie

Uczę się żyć inaczej
Niż od telefonu
Do telefonu
Kochanie
Wróć do mnie
Jutro się podciągnę
W nauce

Ciągle mnie męczy

Wyciągnęłabyś z ust moich
Pierwszy i ostatni kawałek wysuszonego pomidora
Bo za krew i łzy należy ci się wszystko
Co zdobędę
Co z tego że ty jadasz
Wysoko nad ziemią
I nie znasz moich opowieści
O życiu powszechnym

Czasem udajesz miłą tylko po to
By za chwilę ostentacyjnie
Wbić we mnie kilka drzazg
Ze złamanej nogi twojego pięknego stołu

Choć to smutne to wiemy obie że
Podarowałabyś mi kilka pustych konserw
Skup złomu niedaleko
Dzielimy się zyskami
Według zasady pareto
Jestem w tej większości
Która dostaje mniej
Ty na odwrót

Nie znasz powodów
Dla których czasem nie mogę zasnąć
Nawet gdy byłam blisko
Mówiłaś że wszystko jest złudzeniem
Skoncentrowana na sobie od zawsze
Przenosisz z przeszłości swoje frustracje
Wpakowując je do mojej szuflady
Choć nie wiesz gdzie mieszkam
Stale to robisz

Czasem gdy staram się usilnie zasnąć
Wołają mnie
Flirtować chcą
Śmieją się że stałaś się swoim dawnym
Najgorszym wrogiem
Największym wstrętem młodości

Tylko dlaczego to ja
Jestem tarczą do darta
Nie lubię grać w lotki

Nie potrafię ot tak nie myśleć o tobie

A mogliśmy razem
Ludziom z ust kraść uśmiechy
Szczypałyby ich oczy
Na nasz widok
Mogliśmy pachnieć obcością
Czymś im nieznanym
Dziś widzę tylko
Jak śmierdzę powszechnością
Rozdarłeś na pół
Moje emocje
Część mnie nie chce cię już
Część tęskni
Nie potrafię ot tak nie myśleć o tobie

Bał się

Moja chwilowa absencja zdołała
Wytworzyć w tobie strach
Bałeś się że już nie istniejesz w moich snach
Jakie to proste było
Dziś mam znów nadmiar twojego głosu
I komplementów
Oh takie to proste
Aż strach

Zniknęłam na chwilę skarbie
Byś zobaczył jak cisza zabija
Jak niszczy uśmiech
Despotycznie rozkłada nogi przed tobą
Zapewne miałeś złe myśli
Nie musisz mi dziś opowiadać o tym
Nic nowego dla mnie

Zniknęłam na chwilę
Dwa dni to nic
A ty bałeś się że już nigdy więcej nie będziesz mógł
Się rozkoszować
Mną
Takie to proste było
Dwa dni ignorancji
Byś przypomniał sobie
Jak bardzo potrzebujesz mojej uwagi

Bez zobowiązań

Nie chcę mówić
Kim dla mnie jesteś
I kim być możesz
Dziś dni tak piękne
Przytul mnie mocniej
Świat nie wie czym może
Nas jutro zaskoczyć
Więc przytul mnie
Proszę

Nie patrz do przodu
Choć wiem to nie łatwe
Sama się boję
Znam swoje uczucia
Lecz nic Ci nie powiem
Nie wiem z czym jutro
Obudzić się mogę
Kto we mnie być może
Nie patrz do przodu
Tylko przytul mnie mocniej

Wiesz dobrze że jutro
Może nie nadejść
A jeśli nadejdzie
To inne niż byś chciał ty
Niż ja chcę
Teraz właśnie
Jutro może nie pachnieć dobrze
Może nie pachnieć dla ciebie wcale
Nie chcę cię zranić
Więc nie patrz do przodu
Zaśnijmy dziś razem

No... sorry...

Uszczypnij mnie skarbie
Nie wierzę że mam cię
Byłeś już tak daleko
Zdobywałeś inne kategorie
Których nie zdołam nigdy pojąć

Więc nie konkurowałam z nimi
Znalazłam tylne wyjście
Wychodziłam

Na szczęście zauważyłeś
I nie wiele było mi potrzebne
By odwrócić się na pięcie
I jak ostatnia istotka
Pobiec do ciebie

Dziś jestem tu znowu
Spójrz
Znów płonę
Znów pachnę
To takie infantylne
To takie nieodpowiedzialne
Czy wiesz jakim idealnym zabójcą jestem

Czy wiesz jak wiele znów uśmierciłam
Przez ten jeden dźwięk twój
Najwspanialszy
Jeden wirtualny uśmiech

Zawieszona pachnę miodem

Czekam już od tygodni
W zawieszeniu sznuruję własne oczy
Uciekam od pochopności złudzenia
Które podano mi do łóżka na śniadanie

Zawieszona pachnę miodem
Moje lepkie usta
Wabią twoich wrogów
Ale ciągle czekam na znów-ciebie

Ubieram najlepszą sukienkę
W drzwiach całuję obce zakłopotanie
Zniknie razem z sukienką
W końcu zawieszona jestem

Niespodzianka

Nie uwierzysz dopóki
Nie otworzysz jak prezentu
Zdejmiesz ze mnie niemodną kokardkę
Rozerwiesz szybko
Wiążący celofan

I nawet gdy zobaczysz
Gdy stanę się dla ciebie książką
Będę musiała cię uszczypnąć

Stracę tajemniczość
Choć mówią że ekshibicjoniści
Mają jej najwięcej

Nadal nie uwierzysz
Więc po co stroję się dla ciebie
W obcość i namiętność
Jakbym pierwszy raz w życiu
Dotykała mężczyznę

niedziela, 7 lutego 2010

Motylkowo

Powywracało się. Powykrzywiały jeszcze bardziej krzywe mojego życia. Dziś jest przede wszystkim na twarzy perfidnie szeroki uśmiech i walką ze sceptycyzmem przyjaciół, rodziny i innych życzliwych bardziej lub mniej.

Chyba nie trudno się domyśleć po wszystkich moich tekstach, o co chodzi. Gdzieś tam ciągle zamykam stare rozdziały, tylną furtką ktoś wszedł we mnie (ah ta dwuznaczność :P), siedzi i rodzi się coś ogromnego... pęcznieje z upływem minut, tak ciężko to trzymać w sobie, dlatego przelewam na wirtualne kartki.
I trwa to już miesiąc, nawet nie zauważyłam... od miesiąca mam wiosnę w sercu. Czarna Perła.

Gdyby wiedział, że tak go nazywam, zapewne by się obraził. Także Skarbie, jeżeli kiedykolwiek trafisz na tak durny pomysł, aby wszystkie teksty z tego bloga wrzucić do translatora - nie obrażaj się na mnie.

Po tym tekście czuję się jak idiotka, a właśnie kilka dni temu uznałam, że okres robienia z siebie idiotki mi minął. Czy wiecie jak przyjemne są te wszystkie trywialne problemy?

Szalona czy prawdziwa?

Otwieram zimne dłonie
Gotowa na Ciebie
Tacy piękni dziś jesteśmy

I nie patrzę na ciebie
Przez infantylne szkiełka
Testuję Cię dyskretnie
Muszę wiedzieć jak czujny musi być ten sen
Świat taki okrutny

Mówią że jesteś lepszą wersją
Tego co miałam
Skarbie
Nie powiem że nie miałam nic
Choć byłoby to o stokroć bardziej romantyczne
Niż prawda
Która może kiedyś wytworzy w Tobie
Trochę pożądanej przeze mnie zazdrości

Moje zimne dłonie chłoną szybko
Z powietrza roztańczony zamęt
I siedzi we mnie przestraszony
Ja sama się boję
Nie znałam dotąd tak szalonej miłości
Jak ta
Na którą sobie pozwoliliśmy

Mówią, że znają nas

Nie powinnam się dziwić przecież
Patrzą na nas przez pryzmat własnych miłości
Dlatego raz ty jesteś złodziejem marzeń
A raz ja jestem ekskluzywną prostytutką
Bywasz wściekłym porywaczem
A ja dwulicową egoistką
I nie ma w nas nic
Z ludzi
Widzisz?

Sceptyzm?

Złośliwość naszych wiernych towarzyszów
Kontrowersyjnych rozmów
Jest odczuwalna przez foliowy woreczek
Na głowie

Abstynenci miłości
Nie wierzą w nas
Jesteśmy jak bajka dla dzieci
Które nie chcą słuchać słodkich słów
Na dobranoc

Złośliwość kochanków
Przeplata się z krzykiem
Czy też to widzisz?
Na pustym polu tańczą z własnymi kompleksami
A taniec ten ani nie pobudza
Ani nie pozwala zasnąć
Ciągle nie chcą słuchać naszych opowieści

I nikt nie wierzy w bezinteresowność
Naszej relacji
Tę banalną romantyczność
Sama nie wierzyłam aż do dnia
Gdy pozwoliłeś mi spotkać siebie
I wlałeś we mnie
Nieznaną mi dotąd wielkość
Od tej pory bardziej niż kiedykolwiek
Prowadzę zimną wojnę w uprzedzeniami

Już nie chcę mówić im o tobie
Jak piękną wielkość we mnie zrodziłeś
Jak cudownie się czuję
Uodparniam się na ich złośliwości
I nic nikomu nie chcę nigdy udowadniać
Przecież nie wyjmę serca
By je rozkroić kuchennym nożem
I pozwolić oglądać każdą tętnicę
Czy złota czy plastikowa
Czy prawdziwa
Czy prowizoryczna
Ich Złośliwość znajdzie zapewne jakiś codzienny
Trudno zauważalny mankament
Przecież nie jesteśmy idealni

Czy znalazłabym coś w was?

Twój uśmiech

Tak cieszy mnie Twój uśmiech
Czuję się wtedy jego fundamentem
I wiem że beze mnie mógłby istnieć
Ale ile czasu
I co to byłby za uśmiech

Niewielki wiatr
Przechyliłby jego ściany
Powykrzywiał jak stare parasole
I sam nie wiedziałbyś znowu
Gdzie jesteś
I gdzie jest twoje miejsce

I po co tak pędzisz
Nie znając jutra
Nie wiedząc
Kiedy znowu się uśmiechniesz

A dziś wystarczy
Zadzwonić do mnie
I mój dzień również staje się
Piękniejszy

Gdy odchodzisz

Gdy odchodzisz
Marnieje blask spojrzenia
Jakby ktoś włączył
Zasilanie awaryjne
W moim umyśle

Ukierunkowana na poznawanie
Twojej skóry i marzeń
Wirtualnie chcę zjeść
Całą twoją uwagę
I cierpię gdy muszę się dzielić

Jesteś jak ostatni kawałek tortu
A ja chyba nie jadłam od zawsze…

Krótkie pocałunki

Już czuję na ustach
Twoją miłość
I ręce mi drżą
Zaraz mnie nasycą
Dotykiem
Spojrzeniem
Pełnym uniesieniem

Upoisz mnie
Jeszcze bardziej sobą
Nie zdołam zabrać na zapas
Niestety
Potęsknię za tobą
Tak dobrze to znam

Tracę się gdy znikasz
Kompletnie siebie nie znam wtedy

I wiesz że
Wszystko co chciałabym ci powiedzieć
Jest już wypowiedziane
I takie to naiwne
I takie to banalne
I takie nasze się wydaje

Bez Ciebie zimno

A gdy musi zniknąć
Robi się zimno
I sen przychodzi szybciej
Chce zjeść całą tę samotnię

Płyną spokojnie godziny
Bez wiatru dziś
Choć Niebo nieczyste od nadmiaru chmur
Powiedziałabym że deszczowych
Ale to banalne

Otulę się mocniej więc kołdrą
Choć łatwo przychodzi sen
Noc tak długa
Noc tak zimna
Tak okrutna
Uformuję z niej jego ramiona
Ułożę się tak jak lubi najbardziej
Niech świt mnie zaskoczy

I oczy jego
Niech mnie budzą
Przechwytując każdy mój uśmiech
Każdy wyraz
Który wstydzę się wypowiedzieć

In love...

Odgarnia z twarzy spojrzenia nieporządne
Jak mokre kosmyki
Co do oczu się cisną
Nieproszeni o nic
Ramieniem potrafi naprostować
Zmarnowane popołudnie

Adoruje każdy centymetr mnie
I ten nadmierny
Cierpliwie patrzy jak ze słów
Lepię opowieści
O nic nieznaczących codziennych troskach
I milknę przy nim tak słodko
Mogę tylko patrzeć
Jak w ciemnych oczach
Rysuje mi nowe spojrzenie
Moje własne nowe spojrzenie

Chyba się boję trochę...

Kim będziesz dla mnie
Świat tak okrutnie parzy na nas
Walczymy z zaszczepionymi
W ludzkich umysłach
Stereotypami
Ciężko im się nie poddać

Za bardzo chcę znać jutro
Choć boję się masek
Które przemykają pod naszymi nogami
Spadają z ust
Gdy wchodzimy w reakcje uczuciowe

Nie widzą nas
Udają że jesteśmy tacy niezauważalni
Kochanie
Nigdy mi nic nie obiecuj

Testy

Czułam wczoraj że to moja bajka
Choć po piątym teście na ideał
Poczułam się słaba
I chciałam przespać aż do pojutrze
Kiedy już zniknie
A mnie będzie mniej bolało

Kręciło się niespokojnie jakieś ziarno w oku
Kiedy z drżeniem mięśnia przedramienia i karku
Tworzyłam w umyśle nowe informacje
O nim i potencjalnie o sobie
To dosyć piękne historie choć jest ich niedużo
Ale kiedy poczułam zapach testu
A on pachnie okropnie
Znów senność
I chęć
Niech zniknie

Ale dziś
Gdy za chwilę mam poznać ciąg dalszy
Tej bajki
Głupio być może
Myślę sobie że pozytywnie musiałam zdać
Poprzednie testy
Skoro będziemy tę bajkę kontynuowali

Pojawił się oto obok ktoś kto dorównuje mi kroku
I też ma psychozę i czuć się musi pewnie
W relacji najintymniejszej
W sensie nie sex
O uczucia chodzi
Co za paranoidalny czas wszedł do mojego pokoju!

Czy ktoś go zapraszał?
Sama go wyrwałam
Wyglądał tak samotnie
Zupełnie jak ja
Mimo tuzina przyjaciół wokół
I kilku niedopalonych papierosów

Więc testuj mnie
Czy zadasz mi taki test
Który będę w stanie oblać?

Ostateczny czyn

Ilekroć patrzę na ciebie
Nie widzę tam tego potwora
Tak pięknie udałeś nienawiść
Kiedy spadałam
Na świecie coś umarło
I już nie będę tęsknić
Już nie będę ci mówić
Że dla ciebie
Zedrę ze skóry każdy obcy palec
Że wyrwę z umysłu
Każde miłe słowo nie twoje
Że szarość z tobą jest piękniejsza
Niż miliony jeszcze nie poznane
Demonstracja strachu
Czy zauważyłeś że ludzie szybciej wtedy wyszli
Z naszej zatoki nieporozumień
I lęku przed absencją przy obiedzie
Wybacz że nie potrafiłam kochać
Tak jakbyś chciał
Chyba mógłbyś dziś umrzeć
Tak
Mógłbyś dziś umrzeć tak naprawdę
Choć i bez tego dziś mi lżej

Zaczynam kochać na nowo...

Nie nazywajmy rzeczy po imieniu
Bo każde z nas innymi oczami patrzy
I z innej wysokości
I szerokości geograficznej
Inaczej czujesz zapach mojej skóry
Mnie nie zachwyca widok mojej twarzy
Gdy rano zaskakuję się w łazience
I nie czuję się księżniczką

Nie wiem po co sililiśmy się
Na definiowanie naszej relacji
Przecież spontaniczność bywa
Bardziej satysfakcjonująca

Dziś widzę że wielkie słowa zniknęły
Pojawiły się jakieś inne wielkości
Których nigdy bym się nie spodziewała
W naszej relacji
Czy widzisz ten uśmiech na mojej twarzy?

środa, 13 stycznia 2010

Czarna Perła

Z powodu braku dostępu do mojego bóstwa, jakim jest wszechwspaniały internet ;] powstało wiele kawałków, z których część postanowiłam wrzucić tutaj. Ciągle przeprowadzam zmiany w swoim życiu, jest dosyć pozytywnie, kto by pomyślał? Do przodu, w przód, biegnę. Życzcie mi szczęścia. Lubię moją Czarną Perłę.

Intuicyjnie wiedziałam!

Wyczarowała cię noc
A ja stałam się księżniczką
Pięknieję mimo braku snu
Który pochłaniasz
Delektujesz się moją skórą
Egzotyczne tańce w hotelowym pokoju
Ciągle chcę tańczyć

Zjawiłeś się znikąd
Choć czekałam na ciebie
Nie wiem jak długo będziemy tak śnić
Nie wróżą nam dobrze
Ale od tamtej nocy
Moje sny stały się niesamowicie piękne
O mój boże
Tak wspaniałą czarną perłę
Ktoś położył wczoraj pod moimi drzwiami
Pachnę i płonę
Tańczyć
Tańczyć chcę

Intuicyjnie wiem

Poznam cię dziś
Bez uśmiechu podejdę
I będę udawała tak zupełnie niewinnie
Że nie wiedziałam
Że właśnie dziś
Tutaj
Przy pół pustym stole
Poznam towarzysza smutków
I utrapień
Opowiemy sobie historie o lądach niepodbitych
Razem poszukamy dziewictwa wśród traw
I będziemy chcieli wszystko mieć

Jakby pierwszy raz
Od zawsze
Zima miała być tak piękna
Czy też chcesz się zabawić
W dziecięcą grę w zakochanie?

To nie była miłość kotku

To nie była miłość kotku
Choć zaczyna się podobnie
Było tylko kilka większych szeptów
I ważnych planów
Było kilka bzdur spełnionych
Razem
Nie było siły
Nie było oddania
Tak pięknie można się okłamywać
Kiedy pragnie się bezpieczeństwa
I permanentnego makijażu ust

Inaczej

Przewróciłam się na śniegu
Na twarz upadłam
W locie zasnęłam chyba
Wydaje mi się że nie byłam świadoma że spadam
Dziś mam poobijaną twarz
Odmarznięty nos i rzęsy
Zabierz mnie do domu
Od razu się wyleczę

Zabierz mnie do domu skarbie
Zabierz mnie ze sobą
Inaczej przechodzę ból
I nie lubię się nim afiszować
Inaczej cierpi moja duma
Inaczej czuję
Inaczej odbieram seks
Inaczej okazuję emocje
Tyle o mnie wiesz przecież

Ja was nie chcę!

Patrzą na mnie oczy których nie chcę
O stokroć bardziej wolę głaskanie
Obcego kota
Niż pożądanie niepożądanych
Wolę śmiech do szyby w oknie
Niż ta nadzieja w oku
I radość gdy poznaje moje imię

Ja was nie chcę!

Jeżeli można
To ja poproszę
O inny zestaw oczu
Ale takie niech będą
By odbiły się tam i moje
Nie ma nic piękniejszego
Niż to uczucie podniecenia
Gdy wiem
Że istnieje potencjał
Na najmilszy wieczór od wielu lat

Zaczepiam

Ucieka
Ilekroć czuje
Mnie
Za blisko

Dotykam jego pajęczyny kłamstw
Zwabia się tym drgnięciem
Ale ucieka spłoszony
To tylko moje palce

Ucieka gdy się zbliżam
Jestem chyba strasznym skunksem
Pluję i trzeszczą moje kolana
Zawsze drżą szyby w oknach
Gdy się zbliżam
To zwiastuje często deszcz

Obiecałam sobie wczoraj
Że zamilknę na wieki wieków
Po 5 godzinach zaczepiłam jego pajęczynę
Znowu
Chyba umarł
Jak dobrze

Niepożądany

Ja nie chcę jego głosu na dzień dobry
Nie chcę jego głaskania po plecach
Choć lubię
Nie chcę jego nachalności
Gdy szukam samotności ciemną nocą
Nie chcę jego oddechu na policzku
Nie chcę by widział jaka bezradna jestem dzisiaj

Nie chcę jego smutku
Gdy przekładam spotkanie
Którego nie chcę

Nie chcę jego motylów
Nie zarażają mnie
Nie chcę rozmowy
Choć ciekawa
To nie chcę

I mijają mi dni na udawaniu zajętej
Bo nie chcę jego towarzystwa
Więc po co pozwalam mu być coraz bliżej
Bo nie chcę żyć bez możliwości wyboru
Ani chwili zagubienia nie chcę
Więc jest

Oddam za odrobinę czułości

W zimnym domu moim
Jest miejsce na jedną osobę
Oddam za odrobinę czułości
I ssanie palców dla przyjemności obopólnej
Podzielę się miejscem w łazience
I pozwolę głaskać swojego kota
Oddam kilka opuszczonych wieszaków
I pozwolę naprawić bezsenność z kąta pokoju
Opowie mi na dobranoc
O swoich perwersjach
Opowie o swoich lękach
Opowie o mnie
I nie zadziwi mnie nigdy
Oddam prawie za darmo
Za jeden niesfałszowany
Uśmiech na lewej piersi

Samotność

Na miliony małych marzeń rozbił moją głowę
Dotąd siedział taki spokojny
A teraz jest i płacz tłumiony w głosie
I śmiech w drżeniu rąk
Nie pokażę przecież jak bardzo boli
Myśl o zimnej pościeli
I ten nieśmiertelny towarzysz
Dym nikotynowy

Okręt

Bo we mnie dziś widzisz tylko
Namiętność i rozczarowanie
Miałam być okrętem
Co na mieliźnie osiada
I nikt nie chce już go ruszyć
Tak piękne mam żagle
I lubię wiatr czuć w nich
Znikałam gdy spał
Lubię wypływać w nieznane
I łączyć w sobie i ból i strach
Podbijali mnie piraci
Gubiłam się czasem także
Nie lubię żadnych map
I choć mówili mu
Że będę pływać
Wierzył że osiądę
Stanę się figurką
Na biurku mnie tylko położyć
W butelkę nabić
Zabić

Dziś ginę od uderzenia szampana w kadłub
Gdy wyruszam w nowy rejs
Nie wiem ciągle w którą stronę
Tylko czuję
Muszę płynąć
Dalej

Brakuje mi czułości

Tak bardzo brakuje mi czułości
Między szarymi kamienicami
W pościelach kochanków brakuje mi jej też
I gładzenia po plecach
Brakuje mi

Brakuje mi uśmiechu
Co wyciąga z głębi miłe wspomnienia
Zza parawanu zubożałych emocji
Wyglądam niepewne
Czy to się kiedyś skończy?

Brakuje mi dobrowolnego
Chwytania za rękę
Nie lubię się prosić
Brakuje mi czułości
Brakuje mi pocałunków za obecność
Pocałunków za nicość

Brakuje mi
Przyciągania na siłę
Zawsze wybłagane
Jak cicha myszka chcę czasem siedzieć
I ściągać z torsu
Zapach potu i perfum
Brakuje mi czułości

Lepiej śpijmy dalej

Pojawiasz się znowu
Jak śnieg na policzku
Obiecujesz wieczność
W słodkim frustracyjnym czekaniu
Na chwilę przyjemności
Obiecujesz zimne noce bez siebie
Obiecujesz spełnianie perwersyjnych marzeń
A ja tak cierpię
Gdy pomyślę ile nas dzieli
I jak bardzo źle że cię poznałam
I jak bardzo idiotyczne są te nieporządne myśli
Gdy usypiam świadomość
I pozwalam sobie tęsknić za tobą
Choć żadna realna część ciebie
Nie pokrywa się z moją
Dwie bajki skarbie
To nie twój pocałunek miał mnie obudzić
Lepiej pójdę dalej spać…

Nie lubię zimy

Bałeś się moich westchnień
Które
Myślałeś
Więcej znaczą niż
Niejedno słowo
Bałeś się moich myśli
Co wiążą jak ciernie
Czy naprawdę jesteś tak bardzo zależny ode mnie?

Bałeś się emocji
Jakich nikt w tobie dawno nie wskrzesił
Bałeś się wielkości
Jakich nie zaznałeś jeszcze
Bałeś się że tak naprawdę nic
Nie zrobisz by obronić się przede mną
Zniknąłeś

A siedzę jak ta wariatka
Znowu
I męczę się z własnym
Strachem
Przed chwilą ciszy
Nie lubię zimy