Przebudziłeś mnie w środku nocy
A ja ubrana jedynie w przepoconą koszulkę
Musiałam wyjść i rozprawić się ze śnieżycą
A było tak ciepło pod kołderką
Nawet zasłoniłam okna by nie widzieć
Śniegu
Lecz spod szyb zakradał się złośliwy mróz
Który dyskretnie kaleczył moje policzki
Wolałam wierzyć że tam na zewnątrz
Też jest tak gorąco i po naszemu
Z ostrym bólem głowy wróciłam do hotelu
By ci wygarnąć odgarnięty śnieg z parkingu
A zaraz potem chwytając cię za kołnierz
Zaciągnęłam do swojego okresowego mieszkania
Gdzie udawaliśmy w ukryciu szczęśliwą parę
Pamiętasz jak jadłam ci z ręki?
I dalej tak spałam w śnie lepiąc twoje bałwany
Nie było zimna
Nie było wiatru
A później nad ranem oswobodziłeś mnie ze swego uścisku
To był namiętny taniec października z listopadem
Gdy bywałeś u mnie rzadko
Wstrętne nudności na widok śniegu
Ostatnio dostałam cię znowu na dłużej
Już nie śpię choć szczerze mówiąc
Boję się siebie dziś najmocniej
Bo są i bałwany nie moje i jem ci z ręki
A nawet o zgrozo!
Śniegu chcę z tobą
czwartek, 30 grudnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz